W rozmowie z naszym portalem profesor Ryszard Legutko – europoseł PiS – stwierdził, iż zajmowanie się Polską i Węgrami wzbudza w Parlamencie Europejskim większe emocje niż wojna na Ukrainie. Profesor Legutko dodał, że skoro Unia Europejska nie jest państwem, to nie może istnieć w niej parlament. Dlatego – uważa europoseł PiS – Parlament Europejski powinien być zlikwidowany.
3 maja Parlament Europejski (PE) przeprowadził kolejną debatę na temat Polski i Węgier. W ostatni czwartek natomiast PE przyjął swoją rezolucję w owej sprawie.
Prawda jest taka, że prawie na każdej sesji plenarnej PE jest coś o Polsce albo o Węgrzech, ewentualnie o Polsce i Węgrzech jednocześnie. Bo zajmowanie się nimi jest obecnie głównym zajęciem Parlamentu. I wzbudza wielkie emocje! Myślę, że większe niż wojna na Ukrainie. Bo do tej wojny już się tam trochę przyzwyczaili. Oswoili.
Natomiast – podkreślmy – rządy polski i węgierski wciąż wzbudzają silne emocje. I instytucje europejskie – zwłaszcza Parlament i Komisja – prowadzą coś w rodzaju wojny, której celem jest osłabienie owych rządów. Ewentualnie ich obalenie.
Stąd właśnie te dyskusje, które nigdy nie były mądre. Nie były mądre, bo nie opierały się na faktycznej ocenie tego, co się dzieje. A teraz – z miesiąca na miesiąc – są właściwie coraz głupsze. To pokazuje polityczną i intelektualną degradację Parlamentu Europejskiego. Także Komisji! Przecież podczas wspomnianej przez pana debaty pojawił się komisarz Reynders, który atakował Polskę jako straszny kraj, gdzie pogarsza się stan praworządności. I on swoją wypowiedź nagle zakończył słowami, że skoro krytykujemy Putina za to, iż robi złe rzeczy, to tym bardziej musimy robić porządek z takimi krajami jak Polska czy Węgry. To wyjątkowo chamska wypowiedź pokazuje stan jego umysłu i to, o czym już mówiłem, czyli kompletną demoralizację unijnych instytucji.
A kim jest Reynders? Po prostu byłym ministrem. Bo ileś tam razy był ministrem w różnych belgijskich rządach. I co? I dostał funkcję jednego z komisarzy! I ten drugorzędny belgijski polityk – minister, który nie zasłynął niczym szczególnym – ustawia się w pozycji sędziego, jakiegoś superarbitra karcącego demokratyczne instytucje suwerennego kraju. On przecież rzucał jakieś pogróżki, obelgi. Co to w ogóle jest? Jak on śmie? Jaką ma legitymację demokratyczną? Nie ma żadnej! Został mianowany! Kolektywnie.
Nawet nie pojedynczo! Zaakceptowany przez Parlament niewielką większością głosów. To jest żadna legitymacja demokratyczna. Co pokazuje, że oni tam mają już zupełnie pomieszane w głowach. Oczywiście, Reynders „wyrzuca do kąta” takie kraje jak Polska czy Węgry. Bo ma za sobą lewicową większość, która mu sekunduje. Ale oczywiście do tych dużych i silnych to on już nie „podskoczy”. Bo wie, że jego losy zależą właśnie od dużych i silnych: Niemiec, Francji czy Hiszpanii.
Czy to oznacza, że cały system polityczny Unii Europejskiej jest źle skonstruowany?
Tak, panuje w nim kompletna samowola. Komisarze nie odpowiadają przed nikim. Zostali „wyciągnięci z kapelusza” jak Jourova. Zresztą to samo von der Leyen. Ona mówiła, że „polski parlament musi…”. Polski parlament niczego nie musi. A jeśli musi, to z pewnością nie dlatego, że von der Leyen tak mówi.
Stopień unijnej demoralizacji jest więc przerażający. A to jest tego typu demoralizacja, do której musiało dojść. Musiało dojść, ponieważ ten system jest źle skonstruowany. Bo nie ustawiono żadnych barier czy granic dla unijnych instytucji. W związku z tym one są poza kontrolą. I zasadniczo są nierozliczalne. Bo można odwołać rząd krajowy, jak przestaje się podobać społeczeństwu. Są sposoby jego odwołania. A sposoby odwołania Komisji są realnie nie do uruchomienia. Nie do przeprowadzenia! Nie ma więc możliwości odwołania żadnego unijnego komisarza. A przede wszystkim unijne traktaty dają władzę instytucjom z lichym mandatem demokratycznym.
Tymczasem zasada, która powinna być „święta” i która obowiązuje w państwach narodowych, jest taka, że im ktoś ma większą legitymację demokratyczną, tym ma większą władzę. Prezydent, który jest wybierany przez parlament, ma więc małą władzę. Tak jak w Niemczech. A prezydent wybierany w wyborach powszechnych ma dużą władzę. Tak jak we Francji czy w Stanach Zjednoczonych. Natomiast tutaj mamy instytucje takie jak Komisja Europejska, wybierana na mocy jakichś negocjacji partyjno-rządowych, zatwierdzana przez Parlament Europejski – i ona ma władzę nad suwerennymi państwami członkowskimi! To po prostu skandal!
A jeżeli weźmiemy pod uwagę taką instytucję jak Parlament Europejski, to ona właściwie jest już przed nikim odpowiedzialna. Dlatego europosłowie mogą szaleć! Jeżeli mamy około siedmiuset posłów, a mniej więcej pięćdziesięciu pochodzi z Polski, to łatwo obliczyć, że sześciuset pięćdziesięciu posłów wypowiada się o naszym społeczeństwie bez żadnej odpowiedzialności przed tym społeczeństwem.
Tymczasem parlamentaryzm polega na tym, że wybieramy przedstawicieli i ich rozliczamy. Polscy europosłowie z opozycji mówią różne okropne rzeczy o Polsce. Mnie się to oczywiście nie podoba. Ja ich potępiam, uważam za kontynuację Targowicy. Ale oni są rozliczani. W Polsce są wyborcy, którzy ich wybrali. Widocznie tego oczekują.
Natomiast ileś tam set ludzi z różnych krajów może sobie cokolwiek mówić o Polsce zupełnie nieodpowiedzialnie! Domagać się czegokolwiek. „Hulaj dusza”! Wszystko można zrobić i powiedzieć. Dlatego uważam, że Parlament Europejski powinien być zlikwidowany. Parlament może istnieć w państwie. Unia nie jest państwem, więc nie może istnieć parlament. I dlatego żadna reprezentacja mieszkańców Unii Europejskiej nie ma charakteru parlamentu. System zatem jest wadliwy. Strukturalnie wadliwy. I takie są skutki.
To chyba niejedyny problem unijnego systemu?
Oprócz wad strukturalnych są też oczywiście inne, dodatkowe czynniki. Nazwałbym je „historyczno–kulturalnymi”. To znaczy: głęboko osadzona w tradycji dominacja i supremacja Zachodu nad Wschodem. Po prostu Zachód uważa Wschód Europy za trochę gorszy. Oni nie zawsze mówią to wprost. Ale to widać. I mają poczucie, że mogą nami kierować i nas wychowywać. Że my sobie sami nie damy rady albo coś „schrzanimy”. Trzeba więc nam „patrzeć na ręce”. Bo oni przecież są doświadczeni, a my nie.
Powiedziałbym, że to taka nowa, rozcieńczona wersja europejskiego imperializmu. Co prawda, oni już nie mogą podbijać Afryki i nie mają kolonii. Ale zostało poczucie wyższości oraz chęć dominowania i kierowania tymi słabszymi, cywilizowania ich. To ciągle jeszcze istnieje.
I jeszcze jeden szalenie ważny czynnik, który sprawia, że ten system jest chory: bardzo duża dominacja lewicy. Pejzaż polityczny Europy (zwłaszcza Europy Zachodniej, ale nie tylko) jest tak ukształtowany, że lewica uzyskała pozycję dominującą, a prawicy praktycznie nie ma. Bo nawet partie nominalnie prawicowe właściwie przyjęły lewicową agendę. Takie partie jak CDU, francuskie partie czy Partia Ludowa w Hiszpanii. To są wszystko partie, które przyjęły lewicową agendę: federalizm, „zieloną energię”, LGBT, aborcję. Więc właściwie prawicy nie ma. Są tylko nieliczne partie: Bracia Włosi, Vox w Hiszpanii. I są dwa prawicowe rządy. Był jeszcze rząd Słowenii Janeza Janšy. Ale nie udało mu się za bardzo w wyborach w Słowenii. Więc zostały jeszcze dwa rządy prawicowe. Z ich powodu lewica dostaje po prostu „wścieklizny”. Lewica zawsze była furiacka i mocno represywna! Dla nich w ogóle jest „obrazą boską”, że jest coś takiego jak konserwatyzm i rządy konserwatywne.
I dlatego szaleją. Przede wszystkim w Parlamencie, formułując ciągle jakieś rezolucje w sprawie aborcji, LGBT i tym podobne. Mimo że to jest przecież kompletnie poza ich kompetencjami. Ale co to przeszkadza?
Jeżeli oni mają pozycję dominującą, władzę i jeżeli traktaty są źle napisane, a instytucje europejskie praktycznie nie mają żadnych mechanizmów blokujących, ograniczających i kontrolnych (tak, jak to jest w państwach członkowskich), to widzimy powszechne łamanie zasad, naciąganie traktatów i ich obchodzenie.
I ta praktyka stała się codzienną. Bo co im kto zrobi? Ci, którzy to robią i ci, którzy ewentualnie sprawdzają i osądzają, wybierają się w ramach tej samej „drużyny”. Więc Sąd Europejski i Europejski Trybunał Sprawiedliwości zawsze przyklepują decyzje instytucji europejskich. Nigdy nie wystąpią w obronie państwa narodowego.
W punkcie 11 przegłosowanej w czwartek rezolucji czytamy, że Parlament „wzywa Komisję i Radę do powstrzymania się od zatwierdzenia Krajowych Planów Odbudowy (KPO) Polski i Węgier do czasu, gdy w pełni zastosują się one do wszystkich zaleceń wynikających z wyroków TSUE i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka”. I mam pytanie: czy to wezwanie PE będzie skuteczne? Bo z drugiej strony ciągle słyszymy o tym, że nasz rząd i Komisja Europejska już się zbliżają do zatwierdzenia polskiego KPO, a tu nagle cios w to porozumienie.
Oczywiście, ta rezolucja nie ma żadnej mocy. To jest tylko presja, która pokazuje, jakie jest nastawienie Parlamentu.
W każdym razie wydaje mi się, że są niewielkie szanse na to, abyśmy dostali KPO oraz Fundusz Odbudowy. I też niewielkie na to, żebyśmy dostali jakieś pieniądze na uchodźców. Takie jest moje zdanie, ale jak wyglądają rozmowy z Komisją, to nie wiem.
Miałem dwa dni temu spotkanie z Urszulą von der Leyen i ona powiedziała, że są jakieś tam rozmowy i nawet wypowiadała się względnie optymistycznie. Ale z drugiej strony powtarzała te wszystkie warunki, jakie nam stawiają. Pytanie, czy rząd polski ustąpi. Myślę, że niewiele. Dlatego, że nie można pozwolić na to, żeby Komisja zaczęła tutaj rządzić. To jednak nie jest rząd polski, tylko grupa funkcjonariuszy.
Źródło: niezalezna.pl