Ryszard Legutko dla „La Verita”

Elisa Grimi: Jest pan autorem książki The Demon in Democracy, w której dokonuje pan porównywania komunizmu z liberalną demokracją. Podobieństwo polega w obu przypadkach na propozycji systemu politycznego, który całkowicie przenika konstrukcję społeczną, instytucje, rzeczywistość obywatelską zgodnie z zasadami i dominującą mentalnością. Jakie jest największe ryzyko dla dzisiejszej Europy?

Prof. Ryszard Legutko: Największym niebezpieczeństwem jest to, że ludzie nie dostrzegają, jak stopniowo zostają uwięzieni przez mechanizmy nowego odważnego świata (aby użyć tytułu słynnej książki Aldousa Huxleya). Prawie dwieście lat temu Tocqueville wyjaśniał, jak w społeczeństwie demokratycznym ludzie mogą, nie będąc świadomymi, tracić intelektualną niezależność. W większości zachodnich społeczeństw w Europie i na innych kontynentach wyłoniła się ideologiczna ortodoksja, która odrzuciła wszelkie inne punkty widzenia poza granice szacunku i legalności. Ta ortodoksja przejęła takie pojęcia jak wolność, pluralizm, tolerancja itd. i zamieniła je w ich przeciwieństwa. Zgodnie z tą ortodoksją, im bardziej jesteśmy homogeniczni i im bardziej bezlitośnie narzucamy ortodoksję innym, tym bardziej uważamy siebie za wojowników wolności, pluralizmu, tolerancji. Przykładem jest Unia Europejska. Będąc pod rządami jednej koalicji politycznej od niepamiętnych czasów, mając sztywną lewicową ideologię polityczną jako jedyny dopuszczalny światopogląd, ich wyznawcy bezlitośnie marginalizują każdego, kto się z nimi nie zgadza. Z biegiem lat stali się organicznie niezdolni do tolerowania jakiegokolwiek sprzeciwu, będąc jednocześnie szczerze przekonanymi, że reprezentują pluralizm. Ten paraliż psychiczny był zaraźliwy i o ile nie stawi mu się zdecydowanego oporu, może nadal się rozprzestrzeniać.

Coraz trudniej mówić o chrześcijańskich korzeniach Europy, tak jakby w Europie mentalność przeszła transformację od której nie ma już odwrotu. Coraz większą uwagę zyskuje dialog i współistnienie różnych kultur i wierzeń. Co pan o tym myśli?

Antychrześcijaństwo było z nami od narodzin nowoczesności. Następowały po sobie różne jego fale, czasem łagodniejsze, czasem bardziej burzliwe, ale trend ten ma długą historię. Nowoczesność odrzuciła również starożytne – greckie i rzymskie – dziedzictwo, chociaż proces ten był mniej widoczny, wysuwając się na pierwszy plan w XX wieku. Można więc powiedzieć, że współczesna Europa nigdy nie miała chrześcijańskich korzeni, a korzenie, które miała, były niechrześcijańskie, często antychrześcijańskie. Chrześcijaństwo istniało we współczesnej historii, będąc zwykle atakowane lub wstrząsane wewnętrznymi konfliktami i kryzysami jako stosunkowo niezależny, autonomiczny prąd, przez wiele lat na tyle potężny, że można je było wziąć pod uwagę. Ale teraz ten prąd wydaje się być w wielu krajach na krawędzi wymarcia. To jest niespotykana rewolucja. Po raz pierwszy w naszej historii – z wyjątkiem komunizmu i niemieckiego narodowego socjalizmu – będziemy mieli Europę, która całkowicie zerwała swoje związki z tym, co stworzyło europejską kulturę – z chrześcijaństwem, Grecją i Rzymem. Nie wiem, co dobrego mogłoby z tego wyniknąć. Idea wielokulturowości, czyli idea, że ​​możemy współpracować z wieloma religiami i „kulturami”, jest głęboko błędna. Po pierwsze kryje się w tym kwestia władzy: czy tego chcemy, czy nie, ktoś będzie sprawował władzę, by rządzić takim społeczeństwem, ktoś będzie rozdzielać przywileje i kary. Po drugie, już widzieliśmy w praktyce, że polityka wielokulturowości odzwierciedla wszelkie uprzedzenia i zabobonne ideały liberalno-demokratyczne – jest antychrześcijańska, anty-grecka i anty-rzymska. Objawienie, metafizyka, prawda, prawo w klasycznym sensie, wszystkie te wartości zostały uznane za obce współczesnemu społeczeństwu, a często wręcz mu wrogie.

Co pana zdaniem jest powodem, dla którego zgodnie z zachodnią mentalnością uprawniona jest walka o pseudo-prawo do „położenia kresu życiu”, a zamiast tego, z drugiej strony, dopuszczalne jest zaniechanie – lub nawet uniemożliwianie – walki w obronie życia? Jak pan myśli, skąd bierze się ta tendencja?

To, co obserwowaliśmy, to triumf utylitaryzmu w bardzo prostym znaczeniu tego słowa: doszliśmy do wniosku, że za wszelką cenę musimy unikać wszystkiego, co czyni nasze życie nieprzyjemnym. Z wielu powodów – zbyt wielu, by je teraz wyjaśnić – przestaliśmy patrzeć na ludzkie życie jako składające się z kilku różnych etapów, z których każdy ma swoją własną tożsamość, dynamizm i imperatywy: narodziny, dzieciństwo, dojrzewanie, dojrzałość, starość, śmierć. Staliśmy się przekonani, że żyjemy w pewnego rodzaju nieustającym kontinuum: dzieciństwo jest jak dojrzałość, dojrzałość jest jak dzieciństwo, dorastanie może trwać do późnej starości. Z tej perspektywy rodzenie się i umieranie to najbardziej nieprzyjemne okoliczności. Najlepszym wyjściem jest zatem nie mieć dzieci, ponieważ przeszkadzają one w kontinuum życia i odciągają nas od przyjemności, oraz nie doświadczać agonii starości. Aborcja jest bronią, która powstrzymuje nas od pierwszego kłopotliwego położenia, a eutanazja (lub wspomagane samobójstwo, jak to się czasami nazywa) pomaga nam rozwiązać problem drugiego. Współczesna cywilizacja dała nam tak wiele możliwości i przywilejów, że odwróciliśmy się od twardych faktów ludzkiej egzystencji i straciliśmy poczucie powagi. Dopóki nie odzyskamy tego sensu, nie widzę nadziei na zmianę.

Jesteśmy świadkami nieprzerwanego przepływu migrantów. Jaka jest pana zdaniem najlepsza strategia polityczna, która powinna zostać podjęta w Europie?

Problem imigracyjny właściwie nie może zostać rozwiązany. Mógł zostać rozwiązany w przeszłości, ale narody europejskie nie miały ani odwagi, ani inteligencji, by narzucać rozsądne granice imigracyjne. Obecnie w Europie egzystuje zbyt wielu imigrantów legalnych i nielegalnych, by można ich było po prostu kontrolować. Tożsamość wielu społeczeństw została zachwiana, zarówno ze względu na wielki napływ imigrantów, jak i dlatego, że same społeczeństwa poddały się głupim ideologiom. Są pewne szczęśliwe kraje, w których problem ten jest mniej dotkliwy, na przykład Polska, które imigranci z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej uważali za mniej atrakcyjne i które nie miały żadnej kolonialnej przeszłości. W innych, mniej szczęśliwych krajach jedyną sensowną polityką jest powstrzymanie napływu nowych przybyszów i wydalenie nielegalnych imigrantów. Prawdziwym problemem jest jednak to, co robić dalej. Polityka asymilacyjna nie zakończyła się sukcesem, a wielokulturowość jest katastrofą. Co powinniśmy zrobić? Po prostu nie wiem. Prawdopodobnie pozostały nam jakieś krótkoterminowe, tymczasowe i lokalne ustalenia, które mogą, ale nie muszą działać, lub które mogą działać w niektórych miejscach, ale mogą nie sprawdzić się gdzie indziej.

Wybory do Parlamentu Europejskiego zaplanowano na wiosnę 2019 r. Czy uważa pan, że będą miały miejsce decydujące zmiany? Czego można się spodziewać?

Trzeba być bardzo ostrożnym wobec optymistycznych przewidywań i wysokich oczekiwań, zwłaszcza jeśli ktoś, tak jak ja, przyjmuje raczej ponury obraz obecnego stanu europejskiej duszy (co było widoczne w moich odpowiedziach na poprzednie pytania). Ale zaryzykowałbym stwierdzenie, że po raz pierwszy od wielu lat mamy szansę wprowadzić pewną równowagę polityczną w instytucjach europejskich. Instytucje te, jak już mówiłem, są od dziesięcioleci rządzone przez tę samą grupę polityczną, która do dziś nie była kwestionowana, niezależnie od tego, kto wygrał wybory europejskie. Doprowadziło to do wielu patologii: ignorowania lub nadwyrężania istniejących reguł, arogancji, politycznej pychy, skamieniałości biurokracji i wielu innych grzechów, które wynikają z posiadania politycznego monopolu. Nic dziwnego, że liczba osób krytycznych wobec UE, a nawet wrogo nastawionych do UE, wzrasta, szczególnie podczas ostatniej kadencji, która przysporzyła więcej wrogów UE niż jakakolwiek inna w przeszłości. Rządząca koalicja nie tylko nie nauczyła się niczego na swoich błędach, ale obiecała kontynuować wdrażanie tego samego programu w przyszłości z większym uporem. Jedyną rzeczą, która może im to uniemożliwić, jest – jak zawsze w polityce – wystarczająco silna opozycja. Jeśli nadchodzące wybory europejskie nie przyniosą takiej opozycji, będziemy mieć jeszcze więcej kłopotów.

[Fragmenty wywiadu opublikowanego 18 października 2018 r. we włoskiej gazecie „La Verità”].

Podziel się swoją opinią

Zapisz się do newslettera

Dołącz do naszej społeczności, aby być jednym z pierwszych informowanych o moich inicjatywach, projektach i działaniach w Parlamencie Europejskim - zapisz się teraz do newslettera!