Sowa Minerwy wyleciała o świcie
Zacznę od wyrażenia wielkiej radości z otrzymania nagrody, a radość bierze z kilku powodów. W latach poprzednich wyróżnieni tą nagrodą zostali wybitni przedstawiciele naszej kultury, a słowa wybitny używam w znaczeniu opisowym, a nie grzecznościowym. Jestem także wzruszony wspominając patrona tej nagrody, Śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, dla którego miałem zaszczyt pracować przez półtora roku w jego kancelarii i było to niezwykle ważne doświadczenie w moim życiu. A co do pięknej i szczodrej laudacji, jaką wygłosił Adrian Vermeule to trudno mi znaleźć stosowne słowa wdzięczności. Czuję się wyróżniony mając takiego laudatora.
Wyjaśnię tytuł. Wszyscy znamy sławne zdanie Hegla o sowie Minerwy, która wylatuje o zmierzchu, co oznacza, że mądrość pojawia się u schyłku, a więc także, iż do zrozumienia tego, czym jest jakaś epoka dochodzimy dopiero wtedy, gdy ona się kończy. Czym było oświecenie zrozumieliśmy, gdy zostało ono wypierane przez romantyzm. Czym była rewolucja przemysłowa pojęliśmy, gdy zaczęliśmy wchodzić w nową fazę.
Ale przecież nie zawsze tak jest. Czym był komunizm dla ludzi wiedziano jeszcze zanim bolszewicy stworzyli swój reżym i nie trzeba było czekać do roku 1980. Nasza epoka postrzega samą siebie i jest powszechnie postrzegana jako epoka zmierzchu czy końca. Mieliśmy koniec historii, koniec wielkich narracji, kulturę wyczerpania. Mamy globalizację, która zagarnia wszystko i też jest postrzegana jako swoisty koniec jakiejś epoki, a także początek czegoś nowego. Mamy postmodernizm, postpolitykę, postkulturę, postprawdę, postfilozofię. Innymi słowy, jakby na to nie patrzeć, wydaje się, że docieramy do końca tego, co zaczęło się w Grecji, Jerozolimie i Rzymie. Jedni nad tym ubolewają, inni się cieszą, ale po obu stronach liczna rzesza zgadza się, że jesteśmy świadkami końca.
No i gdzie jest ta sowa Minerwy w naszych czasach – chciałoby się zapytać. Trudno jej szukać, choć przecież jest wielu ludzi mądrych, także na tej sali. Ale samo słowo mądrość straciło swój blask, a mędrcy mają dzisiaj uprawnione miejsce wyłącznie w opowieściach fantasy. Mądrość łączyła się z całościowym oglądem, ale także z subtelnym widzeniem konkretu, choć w perspektywie skomplikowanej całości – losu człowieka, życia narodu czy porządku moralnego. Dzisiaj wiedza stała się sfragmentaryzowana i podzielona na nie mające ze sobą kontaktu szczegółowe dyscypliny, a jej efekty są mierzalne ilościowo, co w żadnym razie nie kształci nas ku mądrości, lecz przeciwnie.
Jest dziesiątki innych powodów niechęci czy braku szacunku dla mądrości: nieustanny nacisk na zabawę, grę, robienie min, udawanie. Do tego ogłuszająca kultura masowa i masowy przekaz wsadzający nam do głowy treści, nad którymi nie mamy czasu się zastanowić.
Wszystko to wiemy. Ale konsekwencja jest taka, że dzisiejsze czasy mają nikłą samoświadomość. Nasza epoka nie rozpoznaje dobrze samej siebie, a nawet nie jest takim samopoznaniem szczególnie zainteresowana. Żyje we własnych iluzjach i dzięki nim, na przykład karmiąc się złudzeniem, że jest otwarta, podczas gdy cechuje ją zamknięcie i dogmatyzm.
Myślenie w kategoriach końca epoki i początku nowej jest poniekąd zaproszeniem do utraty mądrości i tworzy mechanizm samospełniający. Skoro skończyły się wielkie narracje, chrześcijaństwo, klasyczna metafizyka, to po co się o tym wszystkim uczyć. Owe treści już dawno stały się nieaktualne. Możemy znać powody, dla których te treści powinny być odrzucone – na przykład dlatego, że przedstawiają świat dyskryminacji, nietolerancji, nierówności, itd., świat, który właśnie pokonujemy. A nawet im mniej dobrego o tamtych okresach wiemy, tym lepiej, bo nasze umysły pozostają nieskażone. O Grecji wystarczy wiedzieć, a posiadłszy tę wiedzę oburzać się, że panowało tam niewolnictwo, że Arystoteles stawiał mężczyzn nad kobietami i że Platon był totalitarystą.
Jeśli więc historia kultury to w ogromnej większości rzeczy stare i dla dzisiejszego umysłu martwe, to z takim twierdzeniem wypada się zgodzić, lecz z zastrzeżeniem, iż to dzisiejsze uprzedzenia uczyniły je martwymi i za ich sprawą współczesny umysł stracił nimi zainteresowanie.
W rezultacie cała przeszłość jawi się nam coraz bardziej nachalnie jako odbicie dnia dzisiejszego. To zaś, co nie jest odbiciem dnia dzisiejszego nie istnieje. Triumf zawężonego umysłu widzimy w edukacji szkolnej, w teatrze i w stosunku reżyserów do klasyki, widzimy w filmach i w literaturze. Ci autorzy i artyści przypominają postać ze starego polskiego filmu, niejakiego inżyniera Mamonia, który mawiał, że lubi tylko te piosenki, jakie zna, a jakich nie zna, to nie lubi.
Dobrym przykładem tego podejścia jest Europejski Dom Historii pokazujący, że od ponad dwóch tysiącleci mieliśmy konsekwentne dążenie narodów do stworzenia Unii Europejskiej, którą wreszcie ku radości Europejczyków udało się zbudować, jakkolwiek hydra nacjonalizmu nadal podnosi swoją ohydną głowę. Czy inżynier Mamoń powinien być patronem Europejskiego Domu Historii? Sprawa warta namysłu.
Mówię o tym wszystkim, bo rzeczy te poniekąd wiążą się z moim umysłowym życiorysem, a pośrednio także z tą wspaniałą nagrodę, jaką dziś przyjmuję. To, że Sowa Minerwy nie wylatuje o zmierzchu, lecz że już wyleciała o świcie odkryłem 40 lat temu. A ustaliwszy to ponad wszelką wątpliwość zwróciłem się ku Grecji.
Do Grecji skłoniła mnie przede wszystkim doniosłość problemów i jasność myśli. Zwłaszcza zachwyciła mnie jasność myślenia. Jeden z wybitnych klasycystów, Maurice Bowra, napisał kiedyś – chyba dość serio – że Grecy myśleli jasno, bo widzieli jasno dzięki greckiej pogodzie, tak jak Niemcy myśleli mętnie, bo widzieli świat mętnie za sprawą pogody niemieckiej. Oto cytat: „Tak jak pochmurne niebo północnej Europy zrodziło w efekcie ogromną amorficzną niemiecką metafizykę, tak greckie światło wpłynęło na powstanie klarownych koncepcji greckiej filozofii. Jeśli Grecy byli pierwszymi w świecie prawdziwymi filozofami w tym sensie, że stworzyli spójny i czytelny język pojęć abstrakcyjnych, to również z tego powodu, że ich umysły, tak jak ich oczy w sposób naturalny poszukiwały tego co jasne i wyraźnie określone.” A skoro tak, to musimy przyznać, że w naszych czasach jest jeszcze gorzej niż w niemieckim klimacie, bo z powodu natrętnie i wszechobecnie migających obrazków nasz zmysł wzroku, a w konsekwencji język oraz nasze myśli musiały ulec dezorientacji.
Ale w Grekach urzekła mnie także prawdziwość wielu rzeczy, o których mówili. Z tych licznych wymienię jedną – obraz człowieka. Grecy odkryli, że z jednej strony jesteśmy istotami metafizycznymi, które realizują się przez otwarcie na to co absolutne, a bez czego jesteśmy ułomni, z drugiej strony, że jesteśmy istotami społecznymi, które mogą rozwijać się przez dobre praktyki moralne obowiązujące we wspólnocie. Gdy później chrześcijanie tę prawdę o człowieku rozwinęli, zwłaszcza odnoszącą się do wymiaru metafizycznego, to korzystali z Objawienia i wiary w Zmartwychwstanie. Grecy tak mocnym doświadczeniem jeszcze nie dysponowali, a jednak ich refleksje nad ludzką duszą oparte wyłącznie na obserwacji zachowań i dobrym oglądzie całej rzeczywistości ludzkiej doprowadziły ich do odkrycia prawdy o człowieku.
Nigdzie później – poza chrześcijaństwem w wersji klasycznej – nie odnalazłem koncepcji, która równie dobrze opisywała tę dwoistość ludzkiej natury, z jednej strony, potężny indywidualizm wyznaczony osobowym doświadczeniem metafizycznym, a z drugiej, wspólnotowość, której zawdzięczamy doskonalenie w cnotach i tożsamość grupową. Nigdzie później – z wyjątkiem może Świętego Tomasza – nie znajdujemy równie mocnej sankcji dla wielkich aspiracji pojedynczego człowieka oraz równie mocnej dla przemożnego wpływu społeczeństwa na naszą egzystencję.
Dlatego w następnych epokach, gdy oddziaływanie klasycznej kultury słabło, słabło także nasze rozumienie tego, co dla starożytnych było oczywiste, na przykład, że można było uważać się za podległego konieczności, a jednocześnie czuć się odpowiedzialnym za własne czyny. Wyrobiliśmy w sobie podejście legalistyczne i zachowujemy się trochę jak oskarżony, który udowadnia, że skoro uczynił coś w afekcie lub miał do tego prawo, to jego odpowiedzialność musi być mniejsza. Uczyniliśmy człowieka bezsilnym, wprowadzając go w cały system rozmaitych konieczności – biologicznych, historycznych, ekonomicznych, ideologicznych – a jednocześnie nieodpowiedzialnym, bo daliśmy mu ogromną ilość praw, które zwalniają go z wielu kluczowych powinności i zobowiązań.
Wszystko to wprowadziło dzisiejszego człowieka w świat sztuczny i fałszywy, gdzie podstawowe wyróżniki człowieczeństwa zostały zamazane lub unieważnione. Nic więc dziwnego, że on sam z jednej strony redukuje się do tego co niskie, a z drugiej, coraz bardziej upodabnia się, jak pisał Ortega y Gasset, do rozkapryszonego dziecka pełnego nieodpowiedzialnych i coraz bardziej absurdalnych roszczeń.
Pamiętam swoją rozmowę z pewnym filozofem, który trochę zżymał się, jakkolwiek przyjaźnie, na to moje ostentacyjne zwrócenie się ku starożytności. „Ależ w ten sposób – tłumaczył mi – ignoruje Pan wszystkie wielkie przełomy, jakie pojawiły się w historii ludzkiego umysłu, od chrześcijaństwa począwszy. Nie można myśleć tak, jakby nie było protestantyzmu, filozofii życia, historyzmu, rewolucji naukowej, marksizmu, dwudziestowiecznych perturbacji filozoficznych i wielu innych rzeczy.” Tak sformułowany zarzut może się wydać nie do obrony, lecz ja go odrzucam w całości jako powstały z niezrozumienia problemu.
To prawda, że żyjąc w dwudziestym pierwszym wieku i będąc przyzwoicie wykształconym filozoficznie nie można oczyścić swojego umysłu z dzisiejszych treści po to, by dzięki osiągniętej prostocie przenieść się do świata starożytnej myśli i zacząć filozofowanie od nowa. Nigdy nie twierdziłem, że takie oczyszczenie było moją intencją czy marzeniem. Motywacja moja była przeciwna. W którymś momencie poczułem, że staję się niewolnikiem nowożytności i współczesności oraz że przez umieszczenie starej myśli w muzeum historii filozofii odbiera mi się możliwość korzystania z niej. Mój wspomniany znajomy też pośrednio coś takiego zasugerował uznając, że „przełomy”, jakie nastąpiły od czasów greckich jakoś tę starożytną myśl zepchnęły na niższe poziomy ważności.
Otóż – powtórzę – moja strategia jest odwrotna. Nabrałem przekonania, że poddając się owym przełomom stawiamy sobie bariery odgradzające nas nie tyle od przeszłości, ile od pewnych pytań i odpowiadającej im ciekawości świata. Naznaczenie tych pytań i owej ciekawości emblematem epoki przeszłej już samo w sobie wystarcza, by je zdezawuować przenosząc je do dziedziny historii filozofii.
Weźmy wspomniany powyżej obraz człowieka. Jak często znajdę w dzisiejszej przestrzeni mentalnej te wątki, na które wskazywali starożytni? Szanse spotkania w dzisiejszym namyśle nad człowiekiem takich pojęć jak Arystotelesowskie megaloprepeia i megalopsychia – tłumaczone przez Danielę Gromską „odpowiedniość w rzeczach wielkich” i „słuszna duma” (bardziej dosłownie „posiadanie szerokiej duszy”) – są niewielkie, głównie z tego powodu, że człowiek opisywany językiem współczesnych podobnych kategorii nie potrzebuje, jeśli już, to niezbyt pilnie. A gdzie umieścić w naszym języku moralnym grecką sophrosyne? Podobnie nieprzydatny, a dodatkowo podejrzany musi wydać się w naszym świecie moralnym wydobyty przez Sokratesa wątek jedność cnót. Już sama cnota niemal znikła z naszego języka – mimo krótkiego wskrzeszenia w filozofii kilka dziesięcioleci temu – a cóż dopiero jedność cnót. Albo konflikt między życiem aktywnym a kontemplatywnym? Albo kwestie duszy i jej nieśmiertelności?
Jeśli te i inne pytania, tak kluczowe dla myślenia starożytnego, są dziś nieobecne, zmarginalizowane lub uznane za pseudo-pytania, to oznacza, że człowiek ukształtowany przez dzisiejsze wyobrażenia wypchnął je poza swój świat i że nie rozumie języka, w którym one padają. Otóż ja w tym wypychaniu nie brałem udziału i mnie te pytania nie tylko interesują, lecz uważam je za doniosłe. Mogę się zżymać na argumenty mające dowodzić nieśmiertelności duszy w Platońskim Fedonie – przynajmniej na niektóre z nich – ale pytania o duszę uznaję za doniosłe, nie zaś za anachroniczne, źle postawione, pozorne, czy już negatywnie rozstrzygnięte.
Kiedy więc znalazłem się w filozoficznej starożytności, ogarnęła mnie radość, bo otoczyłem się rzeczywistością znacznie bardziej nasyconą intelektualnymi treściami, a przede wszystkim rozszerzającą moją świadomość, i to pod dwoma względami. Poszerzyłem ją o to, czego nauczyłem się od starożytnych, ale także dzięki temu zdobyłem rozleglejszy ogląd całości dramatu, jaki rozgrywa się w historii Zachodu. Nie wiem niestety, jak ten dramat się skończy i czy w ogóle się skończy, ale uważam pysznie, że dość dobrze rozumiem to co się dzieje. Rozumiem to co się dzieje również z tego powodu, że wiem, iż teraz nowej Sowy Minerwy trudno wypatrywać. Ale mądrość tej, która już odleciała jest ciągle dostępna i warto mierzyć się z nią z powagą i skupieniem, na jakie zasługuje.
Członkowie kapituły najwidoczniej uznali, że pod tym względem moje mierzenie się z mądrością starożytnych okazało się na tyle zadowalające, iż uhonorowali mnie tą wspaniałą nagrodą. I za tak odczytany przeze mnie jej sens serdecznie im dziękuję oraz, jak każe dobry obyczaj, nisko się kłaniam.
Minerva’s owl flew out at dawn
Let me start by expressing my great joy at receiving this award, and there are several reasons for this joy. In previous years, this award was given to outstanding representatives of our culture, and I use the word outstanding in a descriptive, not polite sense. I am also moved to recall the patron of this award, President Kaczyński, for whom I had the honour of working for a year and a half in his chancellery, and it was an important experience in my life. My language fails me to find the right words of gratitude for the beautiful and generous laudation delivered by Adrian Vermeule. I feel honoured to have such a laudator.
Let me explain the title of my talk. We all know Hegel’s famous phrase about Minerva’s owl that flies out at dusk, which means that wisdom appears when things are coming to an end, or, to put it differently, that understanding of what an epoch is does not come until this epoch ends. We did not understand what the Enlightenment was until Romanticism superseded it. What the Industrial Revolution was, we finally grasped when we started entering a new period of history.
But that’s not always the case. What communism really meant in human terms was well known before the Bolsheviks built their regime, and it was not necessary to wait until 1980. Our epoch perceives itself and is commonly perceived as the twilight age. We had the end of history, the end of great narratives, and a culture of exhaustion. We have globalization that embraces everything and is also perceived as the end of the old era. We have postmodernism, post-politics, post-culture, post-truth, post-philosophy. It seems as if we are reaching the end of what started in Greece, Jerusalem, and Rome. Some people resent it, others are happy, but on both sides, the majority seems to agree that we are witnessing the end of something big.
And where is this Minerva’s owl in our time – one would like to ask. It isn’t easy to find wisdom today, although there are many wise people, also in this room. The word wisdom itself has lost its lustre, and today’s sages have a legitimate place only in fantasy tales. Wisdom had something to do with an accurate view of the whole and a subtle perception of the particular, albeit from the perspective of the complexity of the whole – the destiny of man or of a nation, or of the moral order. Today knowledge has become fragmented, broken down into incompatible detailed disciplines, and its effects are quantifiable, which by no means educates us to wisdom, but on the contrary.
There are dozens of other reasons for reluctance or a lack of respect for wisdom: the constant emphasis on having fun, playing games, making faces, and pretending. In addition, there is a deafening mass culture, and mass communication putting into our heads ready-made ideas that we do not have time to reflect upon.
We know all this. But the consequence is that there is little self-awareness today. Our era does not recognize itself well and is not even particularly interested in such self-knowledge. It lives in and through its own illusions, for instance, in an illusion of being open, whereas in fact, it is rigid and dogmatic.
Thinking in terms of the end of the epoch and the beginning of a new one is, in a way, an invitation to dispense with wisdom and creates a self-fulfilling mechanism. Since the great narratives, Christianity, and classical metaphysics are over, why bother to learn about them at all? They are long out of date. We can only learn why they should be thrown out – the reason being that they represent a world of discrimination, intolerance, inequality, etc., a world we are just overcoming. And the less we know about other aspects of those things, the better because they no longer contaminate our minds. All we need to know about Greece and be outraged by this knowledge is that the Greeks had slaves, Aristotle put men over women, and Plato was a totalitarian.
If the vast majority of cultural history is old and dead for today’s mind, it is because the modern prejudices made them irrelevant and uninteresting to the modern minds. As a result, the entire past appears overbearingly to be a reflection the present. What is not a reflection of the present does not exist. We see the triumph of a narrow mind in school education, in theatre and in how the directors present the classics, we see it in films and in literature. In a way, those artists and thinkers resemble a well-known character from an old Polish film, who used to say that he only liked songs he knew and those he did not know, he did not like.
A good example of this approach is the European House of History, which shows that for more than two millennia, we have had peoples’ consistent drive to create the European Union that has finally been built to the joy of the Europeans. However, the hydra of nationalism continues to raise its hideous head. Should the mentioned character from the Polish film be the patron of the European House of History? An idea worth considering.
I am talking about all this because it relates to my intellectual life and indirectly to this wonderful award that I accept today. The fact that Minerva’s Owl does not depart at dusk but that it already departed at dawn, I discovered about 40 years ago. Having established this beyond doubt, I turned to Greece.
I became attracted to Greece above all by the magnitude of the problems the Greeks raised and by the clarity of their thought. I was especially amazed by how clearly they were thinking. One of the eminent classicists, Maurice Bowra, once wrote – fairly seriously, I think – that the Greeks thought clearly, because they saw clearly, and they saw clearly because of the Greek weather, just as the German thought was obscure because of the obscurity of German weather. Let me quote Bowra: “Just as the cloudy skies of northern Europe have nursed the huge, amorphous progeny of German metaphysics, so the Greek light surely influenced the clear-cut conceptions of Greek philosophy. If the Greeks were the world’s first true philosophers in that they formed a consistent and straightforward vocabulary for abstract ideas, it was largely because their minds, like their eyes, sought naturally what is lucid and well defined.” If that is so, then we must admit that today things got even worse than in the German climate because due to intrusive and omnipresent flashing pictures, our sense of sight, then our language, and, finally, our thoughts must become deeply confused.
But I was also struck by the truthfulness of what the Greeks were telling me. As an exemplification, I will mention one problem – their interpretation of human nature. The Greeks discovered that, on the one hand, we are metaphysical beings who search fulfilment by opening ourselves to the absolute, and without this opening, we fall short of our nature; on the other hand, we are social beings who can develop through good moral practices within the community. Later on, when the Christians formulated this truth about human nature, especially regarding the metaphysical dimension, they could use Revelation and had faith in the Resurrection. The Greeks did not have such an intense experience, and yet their reflections on the human soul based solely on the observation of people’s conduct and a good insight into their existence led them to discover the truth about what constitutes our humanity.
Nowhere else – apart from Christianity in its classical version – have I found a concept that so aptly described this duality of human nature, on the one hand, a robust individualism determined by personal metaphysical experience and, on the other, a sense of belonging to a community through which people inculcate moral skills and acquire group identity. Nowhere later – except perhaps Saint Thomas Aquinas – do we find so strong a sanction for the great aspirations of an individual and an equally strong sanction for the overwhelming influence of society on our life.
Therefore, in the following epochs, when the influence of classical culture weakened, we also lost our understanding of what was obvious to the ancients, for example, that one could consider oneself under necessity and at the same time feel responsible for one’s own actions. We have developed a legalistic approach, and behave a bit like a defendant who argues that if he did something out of passion or had a right to do it, his responsibility must be smaller. We made a man impotent, introducing him to a whole system of various necessities – biological, historical, economic, ideological – and at the same time, we made him irresponsible by giving him an enormous number of rights, which freed him from many essential obligations.
All this introduced the man of today into an artificial and false world, where the essential characteristics of humanity have been blurred or invalidated. No wonder that this man has been reducing himself to what is low, and on the other hand, he becomes more and more similar, as Ortega y Gasset aptly put it, to a spoiled child full of irresponsible and increasingly absurd claims.
I remember a conversation with a philosopher from Oxford who was a little irritated, but in a sort of friendly way, about my ostentatious turning to antiquity. „But by this decision,” he explained to me, „you ignore all the great breakthroughs in the history of the human mind, beginning with Christianity. One cannot think as if there was no Protestantism, no Lebensphilosophie, historicism, the scientific revolution, Marxism, twentieth-century philosophical perturbations, and many other things.” The objection thus formulated sounds powerful and seems almost untenable, but reject it as arising out of a misunderstanding.
It is true that living in the twenty-first century and being decently educated philosophically, and you cannot purge your mind of today’s content in order to move to the world of ancient thought thanks to the achieved simplicity and start philosophizing anew. I have never claimed that such a cleansing was my intention or dream, and my motivation was against it. At some point, I felt that I was becoming a slave to modernity and modernity and that by placing an old thought in the museum of the history of philosophy, I was deprived of the possibility of using it. My aforementioned friend from Oxford also indirectly suggested something like this, considering that the „breakthroughs” that had occurred since Greek times had somehow pushed this ancient thought to lower levels of importance.
Well – let me repeat – my strategy is the opposite. I have become convinced that by succumbing to these breakthroughs, we are creating barriers that separate us not so much from the past as from certain questions and an intellectual curiosity that corresponds to them. Marking these questions and this curiosity with the emblem of the past epoch is in itself enough to disavow them by transferring them to the field of history of philosophy.
Let us take the image of man mentioned above. How often do I find in today’s world of arguments the ancient philosophers’ contributions? In reflection on human nature, the chances of coming across such concepts as Aristotle’s megaloprepeia and megalopsychia – often translated as magnificence and magnanimity – are small, mainly due to the fact that the human nature as perceived today does not need such categories, and if so, then not very urgently. How would be fit Greek sophrosyne into today’s moral discourse? Equally irrelevant for our morality must be Socrates’ concept of the unity of virtues. Virtue itself has almost disappeared from our language – despite a brief resurrection in philosophy a few decades ago – much less the unity of virtues. Or a conflict between active life and contemplative life? Or the questions of the soul and its immortality?
If these and other questions, so crucial to classical thinking, are absent today, marginalized, or considered pseudo-questions, it means that people shaped by today’s imaginations have pushed them beyond their moral world and that they do not understand the language in which they are uttered. Well, I did not take part in this pushing, and I am not only interested in these questions, but I consider them essential. I may criticise Plato’s arguments for the immortality of the soul in his Phaedo – at least some of them – but I consider the problem of the soul to be a major problem, not an anachronistic, misplaced, apparent, or negatively resolved.
So when I found myself in philosophical antiquity, I was overwhelmed with joy, being a part of reality that was much richer, more saturated with intellectual content, and, above all, expanding my mind and inspiring my philosophical curiosity. I not only benefitted from what the ancients were telling me; from this time distance which separates them from ourselves, I think I acquired a broader view of the whole drama of Western history. Unfortunately, I do not know how this drama will end or whether it will end at all, but I think – somewhat hubristically – that I more or less understand what it is all about and in no small part because I know that a new owl is unlikely to fly out. But the wisdom of the owl that already departed still is accessible and worthwhile considering it with the seriousness it deserves.
I understand that my efforts to reflect upon this wisdom seriously the jury found sufficiently satisfactory to honour me with this fine reward. And also for this reason, I thank them and, as is proper, bow down low.