Wywiad z Prof. Ryszardem Legutko dla Gazety Wrocławskiej

Od września licealiści nie będą się przemęczali nauką. Według obecnego rządu matematyk nie musi znać historii – mówi były szef MEN Ryszard Legutko.

W Krakowie działacze NZS z lat 80. ogłosili strajk głodowy w obronie historii. Szokujące? 
– Może forma protestu tak. Z pewnością popieram sprawę. To nie jest rzecz, która pojawiła się nagle. Mówi się o tym już od dłuższego czasu. Pan prof. Andrzej Nowak, znakomity polski historyk, w związku z tym, że uważa, iż dzieją się rzeczy tragiczne z programem nauczania historii, napisał do czterech najważniejszych wówczas osób w państwie. W owym czasie cztery najważniejsze osoby w Polsce były historykami: premier Donald Tusk, prezydent Bronisław Komorowski, marszałek Senatu Bogdan Borusewicz i ówczesny marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna.

I jaką odpowiedź dostał? 
– Trójka historyków wyraziła desinteresment. W takim stylu: „Niech się Pan skontaktuje ze stosownym departamentem w MEN”. Natomiast czwarty historyk, marszałek Senatu, w ogóle się nie odezwał. Trudno więc mówić, że to, co się dzieje, jest szokujące. Może sam środek, po jaki sięgnęli protestujący, jest nieco zaskakujący, ponieważ o ile pamiętam, po 1989 roku nikt w takich sprawach nie głodował. 

Nie wydaje się Pan oburzony tym, że ktoś głoduje w proteście przeciw zmianom w programie nauczania. 
– Nie jestem, to problem o fundamentalnym znaczeniu. Nie dotyczy jednego przedmiotu, ale całej koncepcji nauczania, która sprawia, że nasze dzieci są źle uczone. 

Nasze dzieci są niedouczone? 
– Są coraz głupsze. 

Nie wierzy Pan, że 15-latek jest w stanie świadomie podjąć decyzję, kim chce być w przyszłości – czy będzie inżynierem, lekarzem czy historykiem? 
– Ta decyzja zawęzi pole jego wyboru, bo w MEN uznano, że przyszły inżynier niekoniecznie musi znać historię, i niekoniecznie jest mu potrzebna wiedza o tym, jakie miasto jest stolicą, np. Rosji. Ale też humanista nie musi wiedzieć, że Ziemia jest okrągła, bo znajomość praw rządzących wszechświatem nie na wiele mu się przyda. Urzędnicy uznali, że jak będzie chciał poznać odpowiedź na jakieś pytanie, to się kogoś zapyta, albo wystuka w Googlach. I będzie wszystko wiedział. Na ten problem składa się, oczywiście, kilka rzeczy. Przede wszystkim upadek wykształcenia ogólnego. To się wiąże z reformą Handkego, do której nawiązywała była minister Katarzyna Hall i nawiązuje obecna. 

Minister Handke spowodował katastrofę? 
– Wymyślił sobie, że wszyscy będą mieć wykształcenie ogólne. To, oczywiście, było pobożnym życzeniem, tyle tylko, że bardzo niepraktycznym. Oznaczało bowiem w praktyce likwidację szkół zawodowych i duże obniżenie poziomu nauczania. Skoro wszyscy dostają się do liceów, wiadomo, że poziom musi się obniżyć. Na to się nałożyła nieszczęsna reforma 6-3-3 (szkoła podstawowa – gimnazjum – liceum – przyp. red.). Nie bardzo wiadomo było, co ma być w liceum, pierwsza myśl była taka: „Właściwie to samo, co w gimnazjum, tyle że szerzej i głębiej”. Ale to są trzy lata, zaczęto więc kombinować, co z tym zrobić. I w to wszystko wkroczyła ideologia: „A po co młodym ludziom wiedza encyklopedyczna. Takie tradycyjne nauczanie historii jest anachroniczne, uczniowie tego nie lubią, nudzą się, trzeba więc im zrobić jakieś bajery”. 

I jakie bajery zrobiono? 
– Pierwszy to wczesna specjalizacja. Choć uczniowie w tym wieku z pewnością nie wiedzą, co będą studiować. Drugi to wprowadzenie jedynie fragmentów, pewnych aspektów humanistyki, takich jak: kobieta i mężczyzna czy polski panteon, który ma zastąpić historię. W efekcie młody człowiek, kończący liceum, nie będzie miał tej anachronicznej wiedzy encyklopedycznej. Zamiast tego, jak nam mówią, będzie miał krytyczny umysł, który pozwoli mu rozumieć wiele dyskursów. 

Ma Pan sceptyczną minę… 
– Nie bardzo wyobrażam sobie, jak niedouczony człowiek może rozumieć dyskursy. Ale to jest żargon, którym urzędnicy się posługują, by zamaskować otoczką nowoczesności coś, co jest dla mnie zupełnym skandalem – propagowaniem funkcjonalnego analfabetyzmu. Bo właśnie do tego prowadzi drastyczne ograniczenie liczby godzin przedmiotów – tak humanistycznych, jak i ścisłych. 

Nowoczesność to brak solidnego wykształcenia? 
– Mówi się nam, że to jest nowoczesność. Moim zdaniem jest to przede wszystkim głupie. I jest jeszcze trzeci wątek – zerwanie z formacyjną, patriotyczną funkcją szkoły. Tam jest to wprost powiedziane: „Nie, historia nie ma temu służyć”. 

A czemu? 
– Poruszaniu się w różnych dyskursach. Będą mieli małą wiedzę, ale za to będą nowocześni. To brzmi jak kiepski dowcip… 

Jest Pan człowiekiem światowym. W Parlamencie Europejskim rozmawia Pan z Niemcami, Francuzami, Brytyjczykami. W innych krajach europejskich nie uczy się patriotyzmu? 
– Uczy się, choć to jest światowa tendencja, żeby wtłaczać dzieciom do głów różne poprawne politycznie kawałki. Jednak w większości państw programy nauczania są niezwykle narodowocentryczne. Francuzi uczą się przede wszystkim o Francji, Niemcy – o Niemczech. Natomiast my jesteśmy światowi. Mnie się to podoba, że wśród lektur jest literatura światowa. Jednak podstawową sprawą powinno być nauczanie narodowej literatury i historii. Taka jest natura nauczania i formowania człowieka. Jeśli się z tego rezygnuje, to pozostaje czysta funkcjonalność – nauczanie wyłącznie umiejętności. Co jest zresztą iluzją. Jak to się widzi na studiach, uczniowie nie mają żadnych umiejętności. Młodzież nie rozumie tekstu. Z prostego powodu – nie czyta książek. Uczniowie czytają tylko fragmenty lektur, żeby ich nie przeciążać. A przecież, jeśli człowiek nie przeczyta odpowiedniej liczby książek, to nie będzie rozumiał tekstu. 

Trzeba zachęty do czytania? 
– Zachęty? Pamiętam spotkanie z młodzieżą w czasie mojego krótkiego bycia ministrem. Pewien młody człowiek zapytał: „A co Pan zrobi, żeby zachęcić nas do czytania?”. Odpowiedziałem mu: „Młody człowieku, absolutnie nic. Jeśli będziesz czytał książki, będziesz mądry. Jeśli nie będziesz czytał, będziesz głupi”. Co ja mam robić? Skakać na stole? Najgorsze, że wielu nauczycieli i rodziców przyjmuje taką postawę: „Może rzeczywiście nie należy za dużo wymagać? Do czego to jest potrzebne?”. I później czytam w jednym opracowaniu, że nauka w szkole powinna być praktyczna, przygotowująca do życia. Na przykład uczyć, jak się robi zakupy w sklepie internetowym. Przecież to uczniowie mogą uczyć nauczycieli, jak robić zakupy przez internet. 

Wywiad przeprowadziła Hanna Wieczorek

Źródło : Gazeta Wrocławska, wydanie z dnia 24-25 marca 2012 r. 

Podziel się swoją opinią

Zapisz się do newslettera

Dołącz do naszej społeczności, aby być jednym z pierwszych informowanych o moich inicjatywach, projektach i działaniach w Parlamencie Europejskim - zapisz się teraz do newslettera!