Posyłanie uczniów na taki film, jak „Pokłosie” ilustruje niezwykłą słabość Polaków, polskiej warstwy średniej, ludzi, którzy obsługują państwo, edukację, szkoły, którzy wydają decyzje na poziomie lokalnym. To są ludzie bardzo słabi, nieuformowani, niedouczeni, niemądrzy. Próbują się wpisać w pewną ideologię, za co na pewno zdobędą parę ciepłych komentarzy w „Gazecie Wyborczej” czy „Polityce”.
Jak ocenia Pan fakt, że warszawski urząd miasta skłania nauczycieli do wysyłania uczniów na film „Pokłosie”?
To mieszanina głupoty z ideologią. Podejrzewam, że urzędnicy starają się wyczuć, co może się podobać przełożonym, a tym podoba się właśnie coś takiego – mówiąc obrazowo – pałowanie polskiej świadomości. Nie podejrzewam, żeby urzędnicy cechowali się jakąś wielką wrażliwością na sprawy związane z tożsamością narodową, więc stwierdzili zapewne, że taki krok będzie dobrze odebrany zarówno przez przełożonych, jak i przez środowiska opiniotwórcze w Polsce. To jest, niestety, postawa obecnie dosyć rozpowszechniona: dobrze jest widziany ten, kto mówi o Polakach i Polsce różne, najgorsze rzeczy. Nawet, jeżeli one są kompletnie fałszywe, tak jak w przypadku tego filmu.
Z jednej strony więc mamy czynnik ideologiczny, a z drugiej, przykład ten pokazuje, że jest u nas obecna warstwa ludzi kompletnie wypranych z wrażliwości, z elementarnego poczucia obowiązku wobec imponderabiliów, z szacunku wobec cierpień naszego narodu i jego osiągnięć. Gdy powstawały filmy o generale „Nilu” czy księdzu Popiełuszce, nie słyszałem, by urzędnicy mówili: „o, to są właśnie przykłady postaw dzielnych Polaków, wobec tego trzeba wysyłać młodych ludzi na te filmy, żeby one ich formowały”. Tego nie było. Natomiast, skoro powstał film pod każdym względem skandaliczny, prymitywny, ale „słuszny” z punktu widzenia obecnej politycznej poprawności, zaleca się szkołom, aby zawartą w nim treścią napełniali umysły polskiej młodzieży. Jest to smutne, a poza tym oburzające, bo pokazuje degrengoladę polskiej warstwy urzędniczej.
Na czym opiera się fałsz książek Grossa i antypolskich stereotypów powielonych przez Pasikowskiego?
Mówiąc krótko, „Pokłosie” jest filmową wersją opowieści Grossa, zwłaszcza tej ostatniej książki, mówiącej, że wysysany z mlekiem matki polski antysemityzm został zaktywizowany przez chęć rabunku i grabieży. Książka jest fałszywa, nawet, jak pamiętamy, zdjęcie użyte na okładce jest fałszywe.
To, czego jesteśmy świadkami ilustruje niezwykłą słabość Polaków, polskiej warstwy średniej, ludzi, którzy obsługują państwo, edukację, szkoły, którzy wydają decyzje na poziomie lokalnym. To są ludzie bardzo słabi, nieuformowani, niedouczeni, niemądrzy. Próbują się wpisać w pewną ideologię, za co na pewno zdobędą parę ciepłych komentarzy, na przykład w „Gazecie Wyborczej” czy „Polityce”.
Jedną z polskich słabości (taką dominującą), która się objawia we wszystkich sferach życia jest to, co w napisanym kilka lat temu tekście nazwałem mikromanią, czyli przeciwieństwem megalomanii. Nas od 1989 roku przestrzegają, byśmy nie popadali w megalomanię, czyli przekonanie, że Polacy są najwspanialsi, najlepsi i pogardzają innymi. Otóż, tym, co grozi nam w rzeczywistości jest odwrotność tego zjawiska. Polacy cierpią raczej na mikromanię – kompleks niższości, niedowartościowanie. Uważają, że są słabi, że popełnili straszne grzechy wobec całego świata. Nawet – jak się okazuje – wobec Niemców w czasie II wojny światowej, wobec Rosjan. W sytuacji, o której mówimy obserwujemy kolejny przejaw tej mikromanii, którą katuje się Polaków. Okazuje się, że można na tym zdobyć sławę i pieniądze, a przy tym trafić do szkół i pod strzechy.
W porównaniu z innymi narodami w istocie jesteśmy wewnętrznie bardzo słabi. Zawsze oglądamy się na innych, zawsze uważamy, że jesteśmy najgorsi. My nie wiemy, my nie potrafiliśmy, my skrzywdziliśmy innych. A nie umiemy upomnieć się o swoje, nie potrafimy wprowadzić w polską świadomość choćby trochę dumy. Sformułowanie „duma narodowa” jest u nas potępiane. Powiedziałbym, że u niektórych twórców, kiepskich, ale jednak uważających się za artystów uwidacznia się skłonność do swoistego masochizmu, za którym, oczywiście , idą różnego rodzaju przywileje, sława , pozycja w środowisku. Uważam to zjawisko za coś odrażającego.
Narodowa duma jest źle widziana, a jak „trzeba” mówić i pisać, na przykład o komunistach, którzy zniewalali Polaków?
O komunistach raczej źle mówić nie wypada w Polsce. Można źle mówić o stalinistach, ale jak się okazuje, i staliniści nie wszyscy byli źli. Gdy aktualna była kwestia pociągnięcia do odpowiedzialności Heleny Wolińskiej, nieżyjącej już prokurator wojskowej, pojawiły się głosy, i to bardzo donośne: a nie, to już leciwa dama, a poza tym, ona trochę się zmieniła, a poza tym, była Żydówką, więc to byłby antysemityzm. Nie można też, na przykład źle mówić i pisać o takim stalinowcu, jak Stefan Michnik, który ma związki rodzinne.
Komuniści są więc uznawani za tych, którzy może się nawet mylili, ale właściwie to reprezentowali pewną, dającą się obronić i usprawiedliwić polską drogę do niepodległości, do polskiego państwa. To jest właśnie ta obowiązująca sztampa. Widać ją choćby w filmach Wajdy, choćby w „Popiele i diamencie”, gdzie racje rozłożone są po dwóch stronach. I polscy patrioci, i polscy komuniści mają po swojej stronie zarówno dobrych, jak i złych, jedni i drudzy stosowali przemoc, wszystko jest niesłychanie rozmyte. Natomiast, jeśli chodzi o nurt patriotyczny i polski naród, to tutaj właśnie „należy” mówić źle. Że byliśmy antysemitami, że mordowaliśmy Żydów, itp.
Kariera Grossa w Polsce jest zdumiewająca. Ludzie masowo wykupywali tę książkę, która, oczywiście, była bardzo promowana, więc i aspekt rynkowy wchodził w grę. Ale była też obecna taka chorobliwa fascynacja wynikająca z przekonania, że jako Polak powinienem przeczytać, jacy to byliśmy źli. Zupełnie inaczej przyjmuje się natomiast publikacje o patriotach. Że nie, to takie bogoojczyźniane, nudne, anachroniczne. Taki stereotyp jest bardzo mocno zakorzeniony w polskiej świadomości, nad czym bardzo ubolewam.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Roman Motoła