„Myślę, że i tutaj nie można sobie na to pozwolić. Jesteśmy sojusznikami, a nie podwładnymi, więc takie zasady równowagi w relacjach między sojusznikami muszą istnieć. Jeżeli nie, to znaczy, że nie jesteśmy sojusznikami, tylko nas się traktuje jako terytorium do ideologicznego podboju” – powiedział w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Ryszard Legutko, eurodeputowany PiS.
wPolityce.pl: Ambasada amerykańska w Polsce dokonała skandalicznego wpisu na Twitterze, w którym zestawiła sytuację w Iranie z sytuacją w Polsce, że rzekomo osoby LGBT są w Polsce tak samo prześladowane, jak w Iranie. Czemu służyć ma tego typu wpis?
Prof. Ryszard Legutko: Myślę, że to jest konsekwencja tej twardej, ideologicznej linii, jaką przyjął rząd USA, amerykańska administracja po wyborach – ostro na lewo. Ambasada amerykańska zaczyna trochę odgrywać taką rolę ideologicznego stróża, jak kiedyś ambasada sowiecka – tu siły antysocjalistyczne występowały przeciw ustrojowi, a tutaj siły homofobiczne i to prawda my tu potępiamy. To jest tak oburzające, że nawet brakuje mi słów.
Sądzę, że ktokolwiek rządzi tą ambasadą, bo ambasadora jeszcze nie ma, powinien zostać wezwany na dywanik i zrugany. Wiem, że my mamy z Ameryką interesy trwalsze i bardziej długofalowe, ale to nie powód, żeby się w sposób tak bezczelny i chamski zachowywać, zupełnie bez umiaru i bez jakiegokolwiek względu na wrażliwość Polaków, na poczucie godności, suwerenności.
Nie trzeba zresztą być człowiekiem szczególnie inteligentnym i biegłym, żeby stwierdzić, że w Polsce ilość ataków na osoby homoseksualne jest jedną z najmniejszych w Europie, według danych OBWE. Można zresztą sprawdzić ostatnie dane: jeśli dobrze pamiętam to jest rok 2019 – około 110 przypadków w ciągu roku, podczas gdy Holandia, kraj znacznie mniejszy – około 600 przypadków, w Niemczech – 200 itd. We Francji również dużo, więc opowiadanie takich rzeczy jest nie tylko kłamstwem, ale czymś w rodzaju agresji na polską świadomość i poczucie godności narodowej. Muszę powiedzieć, że nie mam słów. To jest coś takiego, co by pewnie przyprawiło o wstyd nawet ambasadora sowieckiego.
Na ile to jest forma agresji czy presji na Polskę, a na ile element kampanii dezinformacyjnej prowadzonej przez środowiska lewicowe na szeroko rozumianym Zachodzie?
Myślę, że jedno i drugie. Paradoks polega na tym, że te środowiska zdobyły wręcz nieprawdopodobną władzę: rządy, organizacje międzynarodowe, korporacje, akademie, wszyscy wywieszają flagi, prowadzą kampanie, tępią jakąkolwiek krytykę wobec tych środowisk. I jeszcze paradoks polega na tym, że aktywiści mówią, jak są strasznie prześladowani i dyskryminowani. To nawet nie jest paradoks. To jest coś więcej, bo to jest coś oburzającego, jak można dawać tak zafałszowany obraz rzeczywistości! Jednocześnie wielu ludzi na to się nabiera. Żeby choć jedna setna z tego wkładu w kampanie proLGBT na świecie była skierowana w obronę chrześcijan, którzy są mordowani i są najbardziej prześladowaną grupą religijną od wielu lat. Gdyby jedna setna tego została poświęcona chrześcijanom, to ich los znacznie by się poprawił. A tak naprawdę oczywiście to nie chodzi o LGBT, chodzi o rewolucję obyczajową, prawa i polityczną, inżynierię społeczną, żeby ten świat przekształcić. To jest rewolucja, która ma doprowadzić do „recyklingu” istniejącej obyczajowości i zachowań moralnych, co jest o tyle niebezpieczne, że jak już mówiłem biorą w tym udział najpotężniejsze siły we współczesnym świecie: polityczne, gospodarcze, medialne, akademickie. Jest to szalenie niebezpieczne.
To nie jest pierwszy tego typu incydent ze strony ambasady amerykańskiej. Pytanie, jaką atmosferę tworzy to we wzajemnych relacjach? Jaką atmosferę to tworzy w tych powiązaniach sojuszniczych? Przecież w tym momencie odbiór Polaków jest jednoznaczny.
Chcę wierzyć, że te rzeczy strategiczne, długofalowe pozostaną w miarę stabilne, bo tego wymaga zdrowy rozsądek i wszystkie inne względy, które liczą się w polityce. Ale z drugiej strony jednak nie można pozwolić, żeby była taka straszna asymetria. My nie krytykujemy amerykańskiego rządu i amerykańskiej polityki. Ambasada polska w USA nie robi niczego, co byłoby w przybliżeniu takie. Myślę, że i tutaj nie można sobie na to pozwolić. Jesteśmy sojusznikami, a nie podwładnymi, więc takie zasady równowagi w relacjach między sojusznikami muszą istnieć. Jeżeli nie, to znaczy, że nie jesteśmy sojusznikami, tylko nas się traktuje jako terytorium do ideologicznego podboju.
Czy w dyplomacji w ogóle jest przyjęta tego typu praktyka, że kraj, który ma swoją ambasadę w danym kraju źle się wypowiada w mediach społecznościowych o kraju, który go przyjął?
Nie, to oczywiście nie jest przyjęte. Jest pewien kod zachowania dyplomatów, ale oczywiście jest łamany. To znaczy w krajach słabszych dyplomaci dużych krajów zachowują się bardzo agresywnie, tylko w większości przypadków jednak to ma miejsce za zamkniętymi drzwiami. To znaczy przychodzi jakiś taki ambasador do premiera, również ambasador amerykański, czy do jakiegoś wysokiego urzędnika kraju, który go gości i go tam ruga. To niestety się zdarza. A tutaj jednak mamy do czynienia z taką akcją dość ostentacyjną. Podobnie zresztą ta cała żałosna inicjatywa tych corocznych czy dwa razy w roku ogłaszanych listów ambasadorów w Polsce w sprawie LGBT. Właśnie też są obraźliwe, ale to pokazuje ten stan umysłów dzisiejszego człowieka Zachodu. To jest „umysł zniewolony”, to znaczy umysł w kleszczach niewoli. Dlatego to porównałem z sowiecką ideologią, bo to jest ten sam mechanizm, to znaczy absolutne ujednolicenie umysłowe i jedna ideologia, która spaja i organizuje wszystko. Także nie jest dobrze.
Czy za tym zniewoleniem umysłów idzie upadek dyplomacji?
Dyplomacja oczywiście zawsze jakaś jest. Tylko że mieliśmy troszkę naiwny obraz rzeczywistości, kiedy wychodziliśmy z systemu komunistycznego, bo wyobrażaliśmy sobie, że świat zachodni to jest świat dżentelmenów, że te łobuzy, gangsterzy i brutale to byli na wschodzie, komuniści, a tutaj, na Zachodzie jest zupełnie inaczej, że z absolwentami Oxfordu, Harvardu będzie się rozmawiać, jak na konferencjach naukowych czy jakichś uroczystych spotkaniach. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że ta polityka jest też bardzo brutalna i że jest duża asymetria. Są ci, którzy zachowują się brutalnie i mogą więcej, i ci, którzy są tak traktowani i mogą mniej. To jest pierwsza sprawa.
Druga sprawa, której nie byliśmy świadomi, to że wydawało nam się, że ten świat zachodni, to jest świat spluralizowany, świat mnogości, różnorodności, mozaika, wszystkie poglądy… Otóż, okazało się, że jest to świat monoideologiczny, zwłaszcza przez ostatnie kilkanaście lat to się nasiliło i jest jedna ideologia, która jest takiej ogłuszającej orkiestracji, wpychana do uszu i umysłów ludzi przez media, akademie, siły polityczne. Wszędzie jest to samo i ktokolwiek się z tego wyłamuje, a nawet nie tyle wyłamuje, co nie śpiewa w chórze, tak jak Polska, to już staje się człowiekiem agresji. Nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Im prędzej to sobie uświadomimy i wyciągniemy jakieś praktyczne a także teoretyczne wnioski, tym lepiej.
Czy to oznacza, że ideologiczna presja na Polskę zarówno ze strony Stanów Zjednoczonych, jak i zapewne innych krajów zachodnich będzie rosła?
Tak, to właśnie to znaczy. Już się w Unii Europejskiej, w Komisji szykują jakieś nowe regulacje i przygotowywana jest wymiana traktatów. Kierunek jest wiadomy, tylko nie wiadomo, jak radykalne to będzie, więc najbliższe kilka lat będzie bardzo niebezpieczne. To będzie presja zarówno ze strony UE, jak i Stanów Zjednoczonych a także – nie zapominajmy – międzynarodowych korporacji, tych wielkich. Już nie tylko BigTech, ale właściwie wszystkie wielkie korporacje, które mają mnóstwo do powiedzenia i będą w taki, czy w inny sposób nękać Polskę, aż nie ustąpimy i dołączymy do tego chóru, co mam nadzieję się nie stanie, ale trzeba zdawać sobie sprawę o co toczy się ta walka.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Źródło : Wpolityce.pl