Wychowania w szkole już nie ma, i to nie ma go nawet w wersji śladowej odnoszącej się do prostych odruchów „proszę” czy „dziękuję”. Nauczyciele są coraz bardziej zastraszani – przez uczniów, przez rodziców, przez regulacje prawne. Zwykle w sporach między uczniem a nauczycielem przegrywa ten ostatni.
Minister Hall w dobrym nastroju pożegnała się ze swoim urzędem. Jak ocenia pan jej dokonania?
Każdy minister żegna się w dobrym nastroju, a im jest gorszy, tym ma nastrój lepszy. Pani minister pogłębiła proces degradacji polskiej oświaty, który trwa już od pewnego czasu. Duży ruch w dół dokonał się za sprawą ministra Handkego, który wprowadził niepotrzebną i szkodliwą reformę, a pani Hall to dzieło świadomie kontynuowała.
Zmiana podstawy programowej, redukcja historii, cięcia w kanonie lektur – wyliczać można długo. Jaki systemowy cel – pańskim zdaniem – przyświecał jej przy wprowadzaniu tych zmian?
Ona reprezentuje typowy obecnie sposób myślenia o oświacie. Szkoła uczy pod rozwiązywanie testów, kto lepiej je rozwiązuje, ten lepiej zdaje i ma większe szanse dostać się na studia. Pani minister myśli tak jak jej pupile. Edukacja jest oceniania wedle testów PISA : im się je lepiej zdaje, tym podobno edukacja jest lepsza. Hall była dumna, że w PISA nam się podniosło, tyle że testy te są niewiele warte. Mamy w nich powiedziane np. że szkoła ma wdrażać ucznia w umiejętności, mówi się coś o umiejętności czytania i interpretacji tekstów wszelkich o umiejętnościach matematycznych z zastosowaniem do problemów bliskich życiu. Zwłaszcza to ostatnie mnie uderza jako niezwykle zagadkowe : jak się ma logarytmowanie czy różniczkowanie do problemów bliskich życiu? Widać, że minister Hall jest absolutnie typowym egzemplarzem rozpowszechnionych dzisiaj stereotypów edukacyjnych, pozbawionych jakiejkolwiek wrażliwości na skomplikowaną materię, którą się zajmuje. Nie dostrzega prostego faktu, że mimo rosnącej umiejętności rozwiązywania testów uczniowie są coraz gorzej wykształceni i dramatycznie gorzej wychowani. Wyciągnięcie stąd wniosków, że z PISA i innymi testami jest coś nie tak, wykracza całkowicie poza jej horyzont umysłowy.
Nie wyciągnęła też wniosku, oczywistego dla wielu rodziców i pedagogów, że szkołę opuszcza coraz więcej uczniów, którzy nie tylko nie potrafią czytać ze zrozumieniem, ale i samodzielnie myśleć.
Nie potrafią, bo nie ma czegoś takiego jak umiejętność bez wiedzy. Żeby wytworzyć w sobie umiejętność, trzeba przebrnąć przez spory obszar wiedzy. Nie można nabrać umiejętności czytania i rozumienia tekstów literackich, jeżeli nie czyta się książek. Postulat ograniczenia się do samych umiejętności jest postulatem niemądrym. Dziś, żeby zdać maturę, nie trzeba wcale znać literatury polskiej, historii, a nawet posiadać orientacji w – przepraszam za wyrażenie – polskim kodzie kulturowym. Ale – powtórzę raz jeszcze – takie problemy były całkowicie poza zainteresowaniami pani Hall i jej ekipy.
Wygląda na to, że poza jej zainteresowaniem znalazł się też obszar wychowania. Nauczyciele twierdzą, że są wobec uczniów bezradni.
Powiedzmy wprost. Wychowania w szkole już nie ma, i to nie ma go nawet w wersji śladowej odnoszącej się do prostych odruchów „proszę” czy „dziękuję”. Nauczyciele są coraz bardziej zastraszeni – przez uczniów, przez rodziców, przez regulacje prawne. Zwykle w sporach między uczniem a nauczycielem przegrywa ten ostatni. Są prawa ucznia, rzecznicy do wszystkiego się wtrącający, a nauczyciel zostaje sam. Dyrektor nie stanie po jego stronie, koledzy nauczyciele prywatnie będą go pocieszać, ale publicznie nie będą się z nim solidaryzować, dziennikarze też w większości nie poprą, więc co ma robić? Można odnieść wrażenie, że ogromna część Polaków zgłupiała, uważając, że najlepsze wychowanie to brak wychowania. Gdyby sparafrazować Gogola, to powiedzieliby tak : oczywiście, że trzeba wychowywać, ale żeby tak od razu wychowywać?
Jeszcze kilkanaście lat temu wyglądało to inaczej. Co sprawiło, że problemy tak nabrzmiały?
Dużo by o tym mówić. Na pewno fatalnym pomysłem było wprowadzenie gimnazjum, które uruchomiło falę uczniowskiej nieodpowiedzialności. Zerwanie ciągłości w najbardziej nieodpowiednim momencie rozwoju młodego człowieka spowodowało, że od początku w gimnazjach pojawiły się gigantyczne problemy. Wśród dziewcząt poziom przemocy podniósł się przez ostatnie lata o 150 proc. Mamy tutaj całą skalę nagannych zachowań. Od drastycznych wydarzeń, zabójstw i gwałtu, przez poniżanie nauczycieli i rówieśników, aż po zwykłe, chciałoby się powiedzieć, codzienne chamstwo. Młody człowiek, który daje pierwszeństwo przejścia starszemu człowiekowi, to w dzisiejszej Polsce niezwykle rzadki egzemplarz. Zresztą zachowanie nie jest w szkołach traktowane poważnie, bo jego ocena nie stanowi już warunku promocji. Gdyby od zachowania uzależnić promocję, to mielibyśmy tysiące uczniów notorycznie zimujących w tej samej klasie.
Okazuje się, że warunkiem promocji przestał już być nawet stan wiedzy. Uczeń musi ukończyć szkołę bez względu na umiejętności, a sytuacje przepychania go na siłę z klasy do klasy są coraz częstsze.
Niestety tak. Podzielmy uczniów na trzy kategorie : dobrzy, średni i kiepscy. Średni poziom się wyraźnie obniżył, a poziom niski obniżył się dramatycznie. W tych rejonach mamy zjawisko zbliżone do analfabetyzmu funkcjonalnego. Stąd kiedy średniacy, a także niektórzy słabeusze, pojawiają się na rozmaitych wyższych uczelniach – wbrew pozorom jest to możliwe – to wprawiają wykładowców w zdumienie. Oto mamy młodych ludzi po maturze, którzy nie wiedzą nic, dosłownie nic. Najprostsze fakty są im nieznane, a ich umysły pozostają niedotknięte jakimkolwiek wpływem edukacyjnym. Co do uczniów najlepszych – oni oczywiście zawsze sobie dadzą radę, a w naszych czasach szkoły stwarzają im świetne warunki. Od ich sukcesów olimpijskich zależy wszak pozycja placówki. Ale jednocześnie widzę w tym coś niepokojącego . Już na samym początku wprowadza się specjalizację uczniów, która robi szkole statystykę, lecz to się odbywa kosztem wykształcenia ogólnego. Często zatem mamy olimpijczyków, o których można powiedzieć, że świetnie rokują, że są superzdolni i superinteligenti, lecz jednocześnie nie przeszli przez konieczny w wykształceniu ogólnym proces kulturacji. Przy całej ich wybitności tkwi w nich element barbarzyństwa.
Jak to możliwe, że nie widzieliśmy tego procesu wcześniej? Głosy krytyki wobec minister Hall wcale nie były takie liczne, a jej błędy często skrzętnie skrywano.
Nie ma wątpliwości, że była najgorszym ministrem oświaty III RP. Przypominam sobie tę wścieklicę, gdy rządy nad szkołami objął Roman Giertych. Napisałem kiedyś, że przy pani Hall Giertych był Hugonem Kołłątajem. A mówiąc precyzyjniej, prawda jest taka, że nic wielkiego w szkolnictwie nie zrobił, ale też go nie psuł. Natomiast rządy pani Hall to nieustanna destrukcja. Po jej przejściu przez resort trudno będzie to wszystko odbudować. Zniszczyła podstawę programową, która i tak nie była zbyt dobra, a w efekcie doszło do kolejnego obniżenia poziomu wiedzy. Uczniowie się już do tego przyzwyczaili, więc każdy ruch w drugą stronę wywoła protesty i oburzenie. Zresztą nie tylko uczniowie się przyzwyczaili, więc każdy ruch w drugą stronę wywoła protesty i oburzenie. Zresztą nie tylko uczniowie się przyzwyczaili. Wprowadzenie sztywniejszych i nieco wyższych standardów, porównywalnych do tych, jakie obowiązywały jeszcze 20 lat temu, dokonałoby na maturze pogromu. To zaś stałoby się wielkim politycznym problemem. Przyzwyczailiśmy się do tego, że ukończenie szkoły czy zdanie matury traktujemy jako prawo obywatelskie lub prawo człowieka. Niezdana matura jest tego prawa pogwałceniem.
Rodzice stawiają szkole również wymagania wychowawcze, przy czym nie dają jej żadnych praw. Skąd ta niekonsekwencja?
Rodzice w ogromnej większości uważają, że obowiązek wychowawczy przejmuje szkoła i że oni w związku z tym chcą mieć święty spokój. A święty spokój oznacza, że nie chcą być nękani, nie chcą słyszeć, że jest jakiś problem, że coś trzeba zrobić. Zrzucają odpowiedzialność na szkołę, lecz nie przyjmują do wiadomości skutków , jakie z tego przeniesienia odpowiedzialności wynikają. Nauczyciele mają wychowywać, ale jednocześnie mają się naszych dzieci nie czepiać. Tak się nie da, a podobna postawa rodziców dowodzi niestety zdziecinnienia.
Wszystko wskazuje na to , że szkoła nie funkcjonuje prawidłowo.
Żeby szkoła dobrze funkcjonowała, musi być spełnionych kilka warunków. Po pierwsze, szkoła musi działać dobrze i rodzina musi działać dobrze. Po drugie, szkoła nie może działać przeciw rodzinie, rodzina nie może działać przeciw szkole. Żaden z tych warunków nie jest spełniony. W efekcie, tak jak kiedyś, rodziny stabilne i świadome przejmują coraz bardziej obowiązki edukacyjne i wychowawcze. I nie chodzi tu tylko o to, że jedynie w domu można się dzisiaj nauczyć mówić „proszę”, „przepraszam”, „dziękuję”, czy jeść nożem i widelcem. Dzisiaj głównie w domach wdraża się dzieci w czytanie książek, używanie dobrego języka, rozwija się ich wrażliwość estetyczną i moralną. Szkoły tego nie uczą z wielu powodów, ale również dlatego, że edukacja stała się dziedziną bardzo zideologizowaną. Dostała się w ręce armii edukatorów, którzy powtarzają jak mantrę regułki o umiejętnościach, o szkole otwartej, o uczeniu tolerancji , o prawach ucznia. To wszystko to szkodliwe bajdurzenie, choć doskonale utrwala władzę jednej grupy i jednego dogmatu, całkowicie opornych na druzgocące świadectwo rzeczywistości. Zmiana na lepsze mogłaby się dokonać wyłącznie wtedy, gdyby rozbiło się ten monopol i gdyby w edukacji pojawił się element zróżnicowania, rywalizacji koncepcji oraz swobody myśli. Wszelka reforma oświaty musi się zacząć odsunięcia tych ludzi od wpływu.
Ale nie dość, że się ich nie odsuwa, to daje się im więcej praw. Likwiduje się kuratoria i przekazuje ich kompetencje właśnie w ręce edukatorów.
No, tak. Wiem, że z tymi kuratoriami było różnie, ale pomysł działał. W tej chwili zanosi się na to, że będziemy mieć Regionalne Ośrodki Jakości Edukacji, które skupią się wyłącznie na badaniu jakości edukacji z punktu widzenia systemu PISA. Wychowaniem nie zajmą się wcale. Powiedzieć, że ich rola będzie żadna, znaczyłoby powiedzieć nieprawdę, bo ich rola może być szkodliwa. One utrwalą ten zły system.
Może wszyscy zapomnieli o podstawowych zadaniach szkoły? Jakie one są?
Gdy rodzice odprowadzają młodego człowieka do pierwszej klasy, mówią mu : Piotrusiu, ucz się i bądź grzeczny. Myślę, że to wyczerpuje podstawowe zadania szkoły. Szkoła ma uczyć i wychowywać. Powinno być tak, że jeżeli wysyłamy dziecko do szkoły, to otrzymujemy z powrotem kogoś, kto jest mądrzejszy i lepiej wychhowany niż pierwszego dnia, gdy pojawił się w budynku szkolnym. Cały nasz wysiłek powinien iść w tym kierunku, żeby ten skutek osiągnąć. Ale tak postawić sprawę, to narazić się dzisiaj na gniew i protesty. Obecnie nastawienie jest inne. Dziecko ma wrócić ze szkoły z odpowiednimi ocenami, z dyplomem, bo to się przyda na studiach i na rynku pracy. Fakt, że nadal jest ono głupkiem i prymitywem, już nas nie obchodzi. Dobre wykształcenie i dobre wychowanie przestało być towarem. Towarem jest ocena, dyplom, wynik testu. I tutaj też potrzebna jest zmiana myślenia.
Na czym miałaby polegać?
Na pewno trzeba coś zrobić z systemem 6+3+3. Myślę, że w obecnej formie jest on nie do uratowania, bo ogranicza wpływ wykształcenia ogólnego zarówno z powodu krótkości czasu (trzy lata, a później znowu to samo przez trzy lata), jak i zbyt dużej liczby uczniów. Trzeba odciążyć licea przez rozwój wykształcenia technicznego i zawodowego, które przez Handkego zostało zmarginalizowane. Nie ma powodu, by pchać ogromną liczbę ludzi do szkół ogólnokształcących, zmuszać ich do i tak mocno ograniczonej lektury Mickiewicza, skoro mogą pójść do szkoły zawodowej i tam rozwinąć swoje możliwości. Wykształcenie ogólne musi z powrotem odzyskać swoją rangę, to znaczy być rzeczywiście wykształceniem i rzeczywiście ogólnym, nie zaś, jak obecnie, ani jednym ani drugim. I trzecia rzecz, niezwykle trudna, to sprawa wychowania. Myślę, że nauczyciele powinni odzyskać swoją władzę wychowawczą. Nie może być tak, że żyją w strachu przed wszystkimi, również przed sądami, tatusiami adwokatami grożącymi pozwem czy jakimiś szalonymi rzecznikami nie wiadomo czego i kogo.
Należałoby więc powrócić do stanu sprzed reformy i przywrócić system 8+4?
8+4 to był dobry system. Zmieniono go bez dobrego powodu. Był to niezwykle kosztowny i duży ruch, który miał przynieść edukacyjne cuda, a przyniósł chaos. Teraz trzeba się zastanawiać, jak ograniczyć jego niedobre skutki. Na pewno należy przywrócić ciągłość wychowawczą do 14 lat, a także uczynić liceum miejscem porządnego kształcenia ogólnego.
Myśli pan, że jest szansa na przywrócenie autorytetu nauczyciela?
Będzie trudno, bo jest mnóstwo czynników, które przeszkadzają. Przede wszystkim samo słowo „autorytet” straciło autorytet i dzisiaj nie wiadomo co oznacza. Jeśli autorytetem dla młodzieży jest jakiś telewizyjny przygłup, to przecież nauczyciel nie może walczyć o swoją pozycję, upodabniając się do owego przygłupa. Odzyskanie autorytetu przez nauczyciela nie może się dokonać – powtórzę raz jeszcze – bez odzyskania przez szkołę funkcji wychowawczej. Jeśli dzisiaj z powodu jakiejkolwiek presji szkoły na stosowność w ubiorze czy we fryzurze reaguje się natychmiast buntem, głównie ze strony zdziecinniałych starców , którzy w gazetach i w telewizji opowiadają swoje ideologiczne dyrdymały, to jak tutaj wychowywać? Nawet tak drobna rzecz jak mundurki wywołała furiackie ataki i wypowiedzi tak głupie – na przykład o gwałconej mundurkami młodzieży – że zamykające usta rozmiarem głupoty. To nie jest sprawa błaha. Szkoła powinna uczyć poczucia stosowności, tego, że świat składa się z różnych miejsc, gdzie obowiązują różne reguły zachowania. Trzeba nauczyć młodzież umiejętności przechodzenia z jednego miejsca w drugie. Na podwórku zachowujemy się inaczej niż w szkole, w szkole inaczej niż w teatrze, w teatrze inaczej niż w kościele. Inny strój, inny język, inne gesty. Natomiast w tej chwili panuje przekonanie, że właściwie wszędzie jest tak samo, że wszędzie tak samo się zachowujemy i że sama szkoła powinna być odzwierciedleniem tego, co na zewnątrz. A wszelka ingerencja w to przeświadczenie – o którym kiedyś powiedziano by, że charakteryzuje chama, a nie człowieka kulturalnego – uchodzi za oburzający gwałt na młodzieży.
Ale przykład idzie z góry. Skoro minister edukacji pokazuje się w prasie bez odzieży podczas badania lekarskiego, to trudno mówić uczniom o stosowności i adekwatności zachowań…
Co więcej, jeżeli osoba, która sprawuje rząd nad resortem edukacji, nie ma wstydu, to jak może być wrażliwa na imponderabilia związane z edukacją? Psujów edukacyjnych jest dzisiaj mnóstwo. Mamy potężne wpływy antyedukacyjne, które rozbrajają wszystkie możliwości bajdurzeniem na temat tolerancji i otwartości. Są one kompletnie pozbawione treści, poza jedną treścią negatywną, żeby nie pozwolić na żadne działanie nauczycieli, a nawet rodziców. Szkoła stała się częścią ideologicznego monopolu światopoglądowo-obyczajowego.
Jak w takim razie ratować przed tymi wpływami dzieci? Co robić, dopóki ten system się nie odmieni?
Pierwsza rzecz to oczywiście dbać o edukację we własnym zakresie. Trzeba douczać dzieci. Kto jest w dobrej sytuacji – ma w domu bibliotekę , jest świadomy problemu, ma ochotę i potrafi – niech uczy, niech dokształca, niech wychowuje. Jak za czasów zaborów : douczamy w domu, podsuwamy książki, rozmawiamy, chodzimy do muzeów, na koncerty, uczymy się zachowywać, mówić po polsku, uczymy na pamięć wierszy itd. Oczywiście jest też alternatywa w postaci szkół społecznych, środowiskowych, ale one zwykle są takie, jacy są ludzie, którzy te szkoły tworzą. Jeżeli zdarzy się dobry zestaw ludzi nieulegający temu schematowi, który dziś obowiązuje, to jest dobrze, ale takich szkół jest niewiele.
Widzi pan realne szanse na naprawę polskiej edukacji? Państwo powinno być zobowiązane do dostarczenia systemu, który nas rozwinie jako ludzi.
Powinno, ale jeśli mieliśmy panią Hall, która niszczyła edukację, i nie było wystarczającej presji, by ją usunąć, to znaczy, że nie ma rozpoznania powagi problemu.
Możemy więc tylko czekać?
Może, w którymś momencie nastąpi jakieś otrzeźwienie. Mówię to trochę wbrew sobie, bo nie wierzę w otrzeźwienia. Mamy przecież szkoły w społeczeństwach Europy Zachodniej, gdzie zachodzą podobne procesy, i tam otrzeźwienie nie nastąpiło. Nie należy się jednak poddawać. Przede wszystkim trzeba skończyć z oglądaniem się na innych. Nie można mówić „bo w Europie”. W Europie jest równie fatalnie jak u nas. Siłę trzeba znaleźć w nas samych. Może w końcu ta prawda, że nie mamy większego skarbu niż nasze dzieci, dotrze do umysłów, jeśli nie większości, to przynajmniej tych rozsądnych. Chyba jeszcze nas trochę w tym kraju zostało.
– Rozmawiała Marzena Nykiel
źródło : „Uważam Rze” – wydanie z dnia 13 lutego 2012 r.