Dominika Cosić : Włochy idą na konfrontacę z instytucjami i bojkotują decyzje unijne, Niemcy mimo sankci nałożonych na Rosję chcą z nią budować Nord Stream 2, ale to Polska i Węgry są uważazane za europejskie enfant terrible i wytykane palcami. Z czego wynika krytyka?
Prof. Ryszard Legutko : Jest kilka przyczyn. Niestety, w Unii Europejskiej są równi i równiejsi. Jeśli od polityki głównego nurtu dystansuje się Wielka Brytania, to reakcja na to jest stosowna i notable unijni chcąc za wszelką cenę zatrzymać Wielką Brytanię, idą na rozmaide ustępstwa. Tradycyjnie panuje wyższościowy stosunek do Europy Wschodniej i ta Europa jest dobra o tye, o ile jest posłuszna. Jeśli nie kontestuje niczego, to zasługuje na pochwały. Kontestować mogą Włochy, Niemcy, Belgowie. Uważa się to za spory w rodzinie. Nasza część Europy to ci gorsi, jeszcze nie do końca oświeceni i uświadomieni kuzyni. Stąd gdy pojawiają się u nas choćby zalążki nieposłuszeństwa i samodzielności – tak jak w przypadku Polski i Węgier – to reakcją są niezadowolenie, obelgi i pogróżki. Podczas debaty w Parlamencie Europejskim z premier Szydło – wyjątkowo kulturalnej jak na tę instytucję – posłużono się euromową. Zamiast powiedzieć : „Macie być posłuszni”, polityki mówili : „macie wspierać wartości”.
Co to oznacza w praktyce?
To znaczy : „Macie bez protestów godzić się na więcej Europy oraz obowiązującą ideologię, czyli LGTBQ, klimat itd. Jesli na to się godzicie – tak jak to czyniła Platforma – to wewnątrz kraju możecie sobie robić, co chcecie. Jeśli nie, to będziemy was nękać, napominać i straszyć”.
Czym właściwie są teraz wartości europejskie?
Z punktu widzenia kultury europejskiej, która trwa od ponad 2,5 tys. lat i która jest wyznaczana przez dziedzictwo chrześcijańskie oraz antyczne, ta dzisiejsza ideologia unijna może być postrzegana jako barbarzyństwo. Elity europejskie prawie nic nie wiedzą na temat dziedzictwa europejskiego, bo zostały poddane kiepskiemu i zideologizowanemu wykształceniu. Jedyna epoka, na którą się powołują to oświecenie, czyli czasy dużego myślowego zdogmatyzowania, gdzie nawet największy głupek uważał się za oświeconego, jeśli tylko krytykował chrześcijaństwo i walczył z dorobkiem przeszłości. Dzisiaj analogiczne, a nawet większe zdogmatyzowanie obserwujemy w Unii. Wystarczy parę prostych haseł, by uchodzić za oświeconego Europejczyka – LGBTQ, klimat, więcej Europy, czyli polityczna centralizacja, i to chyba wszystko. Niewiedza na temat tego, czym była i jest Europa jako twór kulturowy, a także towarzyszące tej niewiedzy uprzedzenia są dziś w elitach europejskich ogromne. Tym różnią się dzisiejsi przywódcy od ojców założycieli ruchu integracyjnego : Schumana, Gasperiego, Adenauera. Oni wszyscy byli katolikami, dobrze wykształconymi i uformowanymi przez dziedzictwo europejskie. Obecni przywrócy są ukształtowani bezpośrednio lub pośrednio przez rok 1968, skrajnie lewicowy ruch masowy, gdzie przekonanie o ideologicznej słuszności zastępowało wartości i prawo. Jesli mamy rację, to nasza racja jest „wartościami” i nasza racja jest prawem. Proszę zwrócić uwagę, jak często są dzisiaj w Unii łamane podstawowe zasady prawne, te sformułowane jeszcze w prawie rzymskim, że nie można być sędzią we własnej sprawie, że należy wysłuchać drugiej strony, że prawo nie działa wstecz. Po co nam prawo rzymskie, skoro mamy rację?
Czy dominująca w Unii ideologia lewicowo-liberalna nie powoduje zepchnięcia ludzi o bardziej konserwatywnym światopoglądzie na pozycje eurosceptyczne?
Typowy dla tego myślenia ideologicznego jest dualizm manichejski : można być tylko „za” albo „przeciw”, i nie ma trzeciej drogi. Gdy zatem wysuwamy zastrzeżenia do polityki „więcej Europy” i do obowiązującej ideologii lewicowej, automatycznie zostajemy wrogiem Europy, czyli eurosceptykiem. A ktoś taki nie ma politycznej i staje się wrogiem albo nikim. Można go obśmiać, zrugać, pozbawić reprezentacji. Współczesna zachodnioeuropejska polityka już od kilku dekad odrzuca klasyczny podział na lewicę i prawicę. Zamiast tego mamy politykę głównego nurtu, w której mieści się lewica, która lekko przesunęła się na prawo, i prawica, która bardzo przesunęła się na lewo. Mamy więc konserwatystów brytyjskich, którzy tak jak socjaliści francuscy wprowadzają małżeństwa homoseksualne. Oczywiście są między nimi różnice, ale nie fundamentalne. Tymczasem wszyscy niemieszczący się w głównym nurcie automatycznie kwalifikują się jako nacjonaliści, homofoby, ksenofoby, populiści, eurosceptycy. Demokratą nie jest ten, kto przestrzega reguł demokratycznych, lecz ten, kto należy do głównego nurtu niezależnie od tego, jakie reguły demokracji łamie. Rząd we Włoszech zmieniono poza regułami demokratycznymi, ale nikomu w Unii to nie przeszkadza, bo chodzi o prounijny rząd, czyli z definicji demokratyczny. PO stworzyła państwo jednej partii, ale to nic, bo PO zawsze podkreślała, że jest w głównym nutcie i prosiła się o dobre słowo od tych, którzy takie fawory rozdawali. Gdy premier Tusk przyjechał na otwarcie prezydencji do Strasburga i powiedział : „Więcej Europy w Europie”, wywołał euforię. Pierwsze miesiące rządów PiS są bliższe demokracji, bo rzeczywistość w Polsce stała się bardziej spluralizowana niż poprzednio. Jednak co z tego, skoro PiS znajduje się poza głównym nurtem? I to jest powód ataków na Polskę. Podobnie jest w przypadku Węgier.
A może PiS powinien zmienić język i zacząć mówić o wartościach europejskich i o tym, co dobre dla Europy?
Nie sądzę. Na dłuższą metę nie wyszłoby to na dobre ani PiS, ani Unii. Unia potrzebuje zmian, jeśli ma przetrwać. Jeśli UE pójdzie w tym kierunku, że remedium na wszystkie bolączki będzie jeszcze większa centralizacja i ideologizacja, to pedzej czy później ta konstrukcja zacznie pękać od środka i się rozpadnie. Największymi szkodnikami unijnymi są ci wszyscy bezkrytyczni euroentuzjaści, bo to oni rozpędzają maszynę, zamykając oczy i licząc na dalszą bezpieczną jazdę. Tymczasem jazda ta raczej nie będzie możliwa, bo szeregi ludzi niechętnych Unii są coraz liczniejsze i nie w Polsce oraz we wschodniej Europie, ale przede wszystkim w krajach Europy Zachodniej. Polska powinna działać raczej na rzecz tworzenia szerokiej koalicji dla zreformowania Unii, co oczywiście wyowałało na początku furię establishmentu.
Zatem widmo Brexitu może być szansą? Wymusza przecież rozmowy o decentralizacji i reformie Unii.
To może być dobry precedens, bo przywileje, jakie uzyskuje Wielka Brytania, nie powinny być ograniczone tylko do jednego kraju. Wielka Brytania jest na lepszej pozycji niż Polska, bo ma silne więzi z USA, jest potężniejsza i zawsze była trochę poza. Zresztą do dziś Brytyjczycy przekraczając kanał La Manche, mówią, że jadą do Europy. Mam jednak nadzieję, że strach przed Brexitem otworzy pole do poważnej debaty.
Mówi pan o powiększającej się grupie ludzi niechętnych Unii. Ten coraz większy rozdźwięk między elitami unijnymi a ulicą może zakończyć się katastrofą.
Ten rozdźwięk był od dawna, ale od czasu traktatu z Maastrich zjawisko nabrało przyspieszenia, gdyż niepomiernie wzmocnił się czynnik inżynierii społecznej ze strony Unii. Jednak narody i społeczeństwa to delikatne organizmy, które nie poddają się łatwo tej inżynierii. Z perspektywy Brukseli wydaje się wszystko łatwe i bezkonfliktowe, a to przyjmiemy dyrektywę, a to przegłosujemy rezolucję i osiągniemy kolejny poziom centralizacji, a to rozdzielimy uchodźców. Rzeczywistość jednak stawia opór, a pokrzykiwania i pogróżki przynoszą efekt odwrotny. Niemcy początkowo życzyliwie podchodzili do uchodźców. Austriacy też, ale polityka Wilkommen w końcu wywołała bunt. Nie wiemy jeszcze, jaka będzie ostateczna odpowiedź społeczeństw europejskich, ale może być bardzo gwałtowna. W Brukseli politycy są oderwani od rzeczywistości. Narzekamy, że politycy krajowi są zamknięci w gabinetach. Jednak jak ich porównać z politykami unijnymi, którzy żyją w złotych klatkach? Są oddaleni od realiów o lata świetlne i rozkosznie usypiani muzyką własnej ideologii. Frans Timmermans, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej, uchodzący za głównego mędrca w KE, opowiada dyrdymały, że przyjmowanie uchodźców będzie „dobre dla naszych dusz”. Mówi to, bo jednocześnie wie, że nikt go nie rozliczy ani ze słów, ani z decyzji, bo nawet nie został przez wyborców wybrany na piastowane przez siebie stanowisko.
Rozwój sytuacji sprawia, że trzeba przyznać rację Orbanowi, a nie euroentuzjastom. O ochronie granic zewnętrznych mówi się już jak o czymś oczywistym. Czy europosłowie też przyznają rację Orbanowi?
Fakty w Unii niezbyt się liczą. Unia targana kryzysem potrzebuje wroga, a zatem Orban pozostanie szwarccharakterem. Swoją drogą nie potrafię zrozumieć powodów, dla których kanclerz Merkel, która jest przecież poważnym i kalkulującym politykiem, podobnie jak Orban, zdecydowała się na otwarcie granic dla uchodźców. Co nią powodowało? Czy to była chwila słabości? Wystraszyła się, że ktoś ją oskarży o zdradę Europy i wyjście z głównego nurtu? Może to wynika z faktu, że jest zakładnikiem SPD? Przecież to ona, w przeciwieństwie do niewybieralnego Jeana-Claude’a Junckera, poniesie konsekwencje także tej decyzji. A może unijna ideologia spraiwła, że również ona wyłączyła na pewien czas myślenie?
Zapisz się do newslettera
Dołącz do naszej społeczności, aby być jednym z pierwszych informowanych o moich inicjatywach, projektach i działaniach w Parlamencie Europejskim - zapisz się teraz do newslettera!