Ryszard Legutko dla portalu „Wpolityce.pl”

Oczywiście pomóc [ws. rozwiązania kryzysu imigracyjnego – red.] trzeba, na różne sposoby – finansowo, logistycznie, organizacyjnie. Ale nie można zmuszać żadnego kraju, żeby przyjmował ludzi, co do których istnieją uzasadnione obawy, że staną się grupą odrębną, zamkniętą, co zawsze jest źródłem konfliktów. Wiele społeczeństw zachodnioeuropejskich już to przerabia

— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Ryszard Legutko, europoseł PiS.

wPolityce.pl: Jaka była pana pierwsza reakcja na pomysł Komisji Europejskiej, dotyczącą reformy zasad azylowych, zakładającą, że kraj, który nie chce przyjąć imigrantów zapłaci 250 tys. euro za każdą nieprzyjętą osobę?

Prof. Ryszard Legutko: Jak wielu innych przyjąłem tę propozycję z niedowierzaniem. Myślałem, że  to może jakiś żart.

Skąd się biorą takie pomysły?

Mamy najwyraźniej do czynienia z próbą ratowania mechanizmu przymusowej relokacji, który się kompletnie nie sprawdził, choć dotyczył relatywnie niewielkiej liczby przybyszów. Rozlokowano niewielką ilość, więc wymyślono coś takiego, co z jednej strony miałoby być zachętą, a z drugiej – groźbą i przymusem. Miałoby to uczynić trudniejszym uchylanie się od przyjmowania imigrantów. Skutek, jak myślę, będzie jednak taki, że propozycja padnie w Radzie Europejskiej, a jeśli nie padnie, to i tak będą ją bojkotować lub sabotować niektóre rządy.

Jarosław Kaczyński mówił swego czasu, jeszcze przed wyborami, że PiS, jest za tym, żeby pomagać uchodźcom, ale metodą bezpieczną, finansową. Może paradoksalnie KE wychodzi na przeciw takiej postawie?

Niektóre kraje, które mają poważne problemy z uchodźcami, z pewnością same sobie rady nie dadzą, np. Włochy, czy Grecja. Nie będą tego w stanie udźwignąć nie tylko organizacyjnie, ale też finansowo. Potrzebne jest wsparcie, ale niech to będzie pod hasłem pomocy, a nie na zasadzie kolejnego pseudosolidarnościowego mechanizmu. Pseudo, bo jak wpuszczano w sposób niekontrolowany migrantów, o solidarności nie było mowy, tylko robione było to jednostronnie.

Na jakiej drodze należy szukać rozwiązania?

Powtarzam: oczywiście pomóc trzeba, na różne sposoby – finansowo, logistycznie, organizacyjnie. Ale nie można zmuszać żadnego kraju, żeby przyjmował ludzi, co do których istnieją uzasadnione obawy, że staną się grupą odrębną, zamkniętą, co zawsze jest źródłem konfliktów. Wiele społeczeństw zachodnioeuropejskich już to przerabia. Sytuacja jest znana, o niczym oryginalnym nie mówimy.

Czy propozycja Komisji Europejskiej, ten swoisty haracz, płacony, gdy państwo nie przyjmuje imigrantów, mieści się w zasadach etyki, dyplomacji, funkcjonowania Unii Europejskiej?

Obserwujemy starą technikę Komisji Europejskiej, polegającą na rozszerzaniu kompetencji KE poza traktat. Czym innym jest wspólne prawo azylowe, a czym innym narzucanie polityki migracyjnej, która leży w gestii państwa narodowego. W grę wchodzi kilka czynników. Pierwszym jest oderwanie od rzeczywistości, drugim – przekraczanie przez KE swoich uprawnień. Komisja stara się wzmocnić swoją pozycję, urasta do jakiegoś superrządu, którym być nie może. Po trzecie – mamy do czynienia z przedziwną ideologią, łączącą eurokratów z lewa i z prawa, której nie rozumiem. W imię tej ideologii, żeby nie wiadomo co się działo, to nadal będą migracja, multi-kulti itp. A kolejna rzecz, to rola niektórych rządów europejskich, przede wszystkim niemieckiego, który jest najsilniejszy.

Sądzi pan, że za propozycją KE stoi Angela Merkel?

Nie wyobrażam sobie, żeby Komisja Europejska wystąpiła z czymś takim bez uprzedniej konsultacji z rządem niemieckim i zgody Berlina. Do tej pory nie było bowiem, o ile pamiętam, sytuacji konfliktu między Komisją a rządem federalnym Niemiec. KE nie ryzykowałaby starcia z dużymi rządami. Może starać się zatupać, zakrzyczeć takie rządy jak polski, czeski, węgierski, słowacki, czy litewski, natomiast nie zaryzykuje konfliktu z dużymi państwami.

Czy można mieć pretensje do komisarz Elżbiety Bieńkowskiej, że nie zablokowała propozycji KE?

Komisja działa według mało czytelnych zasad. W Unii nie ma reguł, co jest jedną z chorób Wspólnoty. Każdą zasadę można w niej złamać. Niby obowiązuje consensus, ale można doskonale obyć się bez consensusu. Poza tym komisarz Bieńkowska nie jest specjalnie mocną postacią w kolegium komisarzy i jej głos, jak się wydaje, nie jest głosem liczącym się.

Jaką rolę odgrywa w tym wszystkim Donald Tusk?

To rola ciekawa – jedna jedyna rzecz pozytywna, którą mogę o Tusku powiedzieć. Jego wypowiedzi na funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej, dotyczące kryzysu migracyjnego, wyraźnie odstawały, w dobrym znaczeniu zdrowego rozsądku, od retoryki całej reszty – Jean-Claude’a Junckera, Fransa Timmermansa, Federici Modherini, Martina Schulza, Angeli Merkel, François’a Hollande’a. Widać jednak, że Tusk nie ma specjalnej siły, żeby zadziałać, a Bieńkowska, która jest jego człowiekiem, najprawdopodobniej nie miała żadnych poleceń od swego kolegi.

Mamy wciąż do czynienia z projektem. Jakie są szanse, żeby stał się on obowiązujący?

Wszystko będzie zależało od reakcji rządów. Jeśli będzie nieprzychylna, to pewnie jakoś z tego będą próbowali wydostać się. Kilka dni temu doszło do spotkania komisarza Timmermansa z Grupą Socjalistów w Parlamencie Europejskim. Gdy zapytano go o projekt, kluczył. Mówił, że są różne metody dojścia do tych samych celów. Nie wypowiadał się wojowniczo i buńczucznie. Zobaczymy.

Rozmawiał Jerzy Kubrak

Podziel się swoją opinią

Zapisz się do newslettera

Dołącz do naszej społeczności, aby być jednym z pierwszych informowanych o moich inicjatywach, projektach i działaniach w Parlamencie Europejskim - zapisz się teraz do newslettera!