Można się tylko cieszyć, że żyjemy w takim kraju, w którym nawet przy otwartych granicach i łatwości podróżowania, ten problem praktycznie nie istnieje. Dlatego trzeba robić wszystko co się da, żeby tego problemu nie zapraszać do Polski i nie ulegać presji
— mówił w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Ryszard Legutko, europoseł PiS.
wPolityce.pl: Widzimy, że problem imigrantów w Europie nasila się. Wciąż napływają masy ludzi, co widać chociażby na przykładzie „dżungli” w Calais. Nasila się też częstotliwość ataków terrorystycznych. Czy ta sytuacja staje się coraz bardziej beznadziejna?
Prof. Ryszard Legutko: Tak, ona się staje beznadziejna. Przyznam, że nie widzę tutaj żadnego rozwiązania. Mamy tutaj kilka kwestii. Pierwsza, to ogromna ilość mniejszości muzułmańskich w krajach zachodnich, która pojawiła się w ciągu ostatnich dziesięcioleci po wojnach, a także w efekcie procesu dekolonizacji. Wiemy, że mimo, iż upłynęły dwa, może nawet trzy pokolenia, to jednak te mniejszości, tak bardzo liczne, nie zasymilowały się. Co więcej, generują śmiertelnych wrogów porządku zachodniego – agresywnych, ale też pasywnych, dających wsparcie bierne, schronienie, czy udzielających informacji. To problem ogólny społeczeństw zachodnioeuropejskich, który jak się wydaje, nie ma żadnego rozwiązania. Członkowie tych mniejszości mają obywatelstwa swojego kraju, więc prawo nie pozwala na ekspulsję na podstawie tożsamości etnicznej. To jest coś niewyobrażalnego. Wszystkie akcje policyjne, służb bezpieczeństwa przeciwko terrorystom, jakkolwiek byłyby skuteczne, ten konflikt zaogniają, czynią bardziej groźnym i wcale nie poprawiają tego problemu asymilacji. To jest wielka grupa ludzi, która źle przynależy do społeczeństwa zachodniego i nie czuje związku aprobatycznego z resztą społeczeństwa.
Druga kwestia to imigranci, którzy pojawili się w ciągu ostatnich dwóch lat w nieprzewidywalnej ilości, nie dającej się zorganizować w sposób racjonalny. Po części wynikło to zapewne z poczucia szantażu, jaki odczuwali przywódcy polityczni, którzy nie mogli sobie pozwolić na zantagonizowanie mniejszości muzułmańskich w swoich krajach i tych wszystkich sił politycznych, które stały w ich obronie. Najpierw liczono na to, że to nie będzie taka duża grupa. Potem, że da się ją wyselekcjonować i „zrelokować” – czyli przemieścić na wszystkie kraje UE, co też się nie udało. Doszło do wzrostu agresji, rosnącego poczucia niebezpieczeństwa i bezradności polityków, którzy grają swoje stare melodie, w stylu: rozparcelujmy tych migrantów na wszystkie kraje, to może coś z tego będzie. Ilość imigrantów, która przechodzi w tej chwili, nie jest tak wielka jak niektórzy się obawiają i nie jest też mała. Nie wygląda też na to, żeby to jakoś ustało. Pojawiają się nowe szlaki, nowe możliwości i przekonanie wśród tych ludzi, że tutaj ciągle można się dostać.
Wydaje się, że jedynym wyjściem z tej sytuacji, jakie widzi Unia Europejska, to współpraca z Turcją. Prezydent Erdogan szantażuje UE i przypomina o obiecanych przez Unię 3 mld euro na utrzymanie obozów z uchodźcami w Turcji. Czy nie jest tak, że Unia jest w kleszczach Turcji ws. imigrantów?
Układ z Turcją był od początku krytykowany, także przez polityków unijnych, z tego powodu, że niewiele obiecywał. Dajemy im wiele, ale nie zmniejsza to wcale tego problemu. Liczono, że go nie zwiększy, tak, ale z pewnością nie zmniejszy. Erdogan był od zawsze partnerem „mało sympatycznym”, a po ostatnich wydarzeniach w Turcji, w których bardzo wyraźnie zmienił swoją orientację polityczną, staje się coraz mniej wiarygodny i coraz bardziej szantażuje UE: „będę robił to, co będę chciał w Turcji, a wam wara od tego, siedźcie cicho, bo inaczej nic z tego nie będzie”. Nie było właściwie złudzeń, że to coś w sposób zasadniczy zmieni, to był głos rozpaczy.
Ten problem urósł do takich rozmiarów, że nie ma zasadniczych rozwiązań. Można się tylko cieszyć, że żyjemy w takim kraju, w którym nawet przy otwartych granicach i łatwości podróżowania, ten problem praktycznie nie istnieje. Dlatego trzeba robić wszystko co się da, żeby tego problemu nie zapraszać do Polski i nie ulegać presji. Bo jeżeli pojawią się tutaj imigranci w dużych ilościach, będziemy realizować ten sam scenariusz, który był realizowany w społeczeństwach zachodnich i nikt nam nie pomoże w rozwiązaniu problemów, który stworzono.
Erdogan dosyć mocno dokonuje czystek, a UE nie reaguje tak stanowczo w porównaniu do tego, jak krytykuje Polskę w kwestii „praworządności”. Oczywiście są pewne reakcje słowne na działania w Turcji, ale niewspółmierne do tego, jak odnosi się do naszego kraju.
To jest oczywiście tak, że zestawiamy tutaj odmienne sytuacje. Otóż Polska jest członkiem Unii Europejskiej, Turcja zaś nie – i powiedzmy to sobie szczerze, ta cała akcesja unijna Turcji to jest i była od samego początku mocno wątpliwa. Zawsze była trzymana na dystans. Zachowując tę różnicę, możemy oczywiście stwierdzić, że Unia cierpi organicznie na chorobę podwójnych standardów.
W przypadku krajów słabszych i mniejszych, Komisja Europejska i ci, którzy tą Unią rządzą, postępują w sposób absolutnie brutalny, łamiąc standardy. To, co dzieje się z Polską, to oczywiście skandal, to łamanie prawa unijnego. KE nie ma prawa występować i domagać się czegokolwiek, zwłaszcza, że występuje w pozycji prokuratora, sędziego i na dodatek egzekutora. To jest w ogóle brutalne złamanie podstawowych zasad prawno-instytucjonalnych świata zachodniego od czasów nowożytnych i z tego względu ta komisja nie powinna nazywać się „europejską”, tylko „antyeuropejską”.
Tam, gdzie są kraje mocniejsze, zarówno w Unii, jak i poza nią, to UE zachowuje się wobec nich oględnie, jak w przypadku problemów budżetowych niektórych członków, czy w przypadku Rosji i Turcji. UE ma tutaj pewien interes i oczywiście nie będzie chciała występować ostro w stosunku do dużych krajów, ponieważ wie, że niewiele zdziała. Obserwujemy to od dłuższego czasu i możemy ocenić, że to ją dyskredytuje. Ponieważ w UE nie ma naturalnej i demokratycznej wymiany elit rządzących, jak ma to miejsce w krajach członkowskich, następuje tam proces demoralizacji. Ta cała sytuacja jest właśnie tego efektem.
Jeden z sondaży niemieckich wskazuje, że ponad połowa (52 proc.) Niemców nie jest zadowolona z polityki migracyjnej Angeli Merkel. Czy jest szansa, że obywatele krajów zachodnich odwrócą dotychczasowe myślenie i wymuszą na rządzących zmianę polityki migracyjnej?
Mam nadzieję. Widać, że rosną w siłę partie, które są wyraźnie antyimigracyjne, czy mają racjonalne podejście do tej kwestii. W przypadku Niemiec jest to dość skomplikowane, ponieważ cały ten problem zaczęła Angela Merkel z jej „herzlich willkommen” skierowanym do migrantów. CSU jest tutaj wyraźnie wroga tej polityce, a CDU, być może pod wpływem właśnie wyborców, próbuje podejść do tego rozsądniej. Ale zauważmy, że jeżeli chadecja przegra wybory, to możliwe jest powstanie koalicji „czerwono-różowej”: komunistów, zielonych i socjaldemokratów. Ich stosunek do kwestii imigracyjnej jest już zupełnie irracjonalny.
Na razie nie liczyłbym na jakąś radykalną zmianę, ani w Niemczech, ani w innym kraju. Ale liczę na to, że ta presja społeczna będzie się zwiększać. W końcu nie może kompletnie ignorować głosów wyborców, jak robili to politycy europejscy, którzy nie są przed nikim odpowiedzialni i robią co chcą.
Rozmawiał Adam Kacprzak
Zapisz się do newslettera
Dołącz do naszej społeczności, aby być jednym z pierwszych informowanych o moich inicjatywach, projektach i działaniach w Parlamencie Europejskim - zapisz się teraz do newslettera!