Dzieła tyranów widziano jako wielkie przedsięwzięcie, wielkie zamierzenie, jakkolwiek błędne, to jednak trzeba te błędy wybaczyć. Tyranofilia, ta skłonność do wspierania tyranów, otwartego bądź ukrytego entuzjazmu dla przemocy, która wiąże się z radykalnym przekształceniem świata, trwała zawsze
— mówił w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Ryszard Legutko, filozof, eurodeputowany Prawa i Sprawiedliwości.
wPolityce.pl: Przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker i szefowa unijnej dyplomacji Federica Mogherini żegnali Fidela Castro jako „człowieka, który dla wielu był bohaterem”. Może nie są to tak ciepłe słowa, jak te, które padły w kondolencjach składanych przez innych światowych przywódców, którzy prześcigali się w pochwałach na cześć Castro – wymieniając chociażby premiera Grecji, czy Kanady. Pokazują jednak, jak unijne elity postrzegały zmarłego dyktatora Kuby. Skąd takie serdeczne pożegnania?
Prof. Ryszard Legutko: Bohater dla wielu ludzi – właściwie można to powiedzieć o każdym z największych zbrodniarzy, Mao Tse Tungu, Hitlerze i Stalinie, zapewne nawet i Pol Pocie. Semantycznie rzecz biorąc jest to fraza neutralna, czy prawdziwa, ale wiadomo, że nie taka była ich intencja. Juncker i Mogherini w ten sposób nie chcieli się zdystansować, a jednocześnie chcieli powiedzieć coś ciepłego. Wyjaśnienie jest dość proste. Elity zachodnie, zwłaszcza te po lewej stronie, ale nie tylko, cierpią na skłonność, którą nazywam „tyranofilią”. Lewicowcy lubią i zawsze lubili tyranów, ponieważ kojarzyli im się z rewolucją i zmianą na lepsze, a przecież lewica chce ten świat radykalnie przekształcić. A ponieważ dla społeczeństw zachodnich nie było to możliwe z powodu systemu instytucjonalnego, ciężaru tradycji, czy nastawienia większości wyborców i społeczeństwa, sekundowali i entuzjazmowali się tym, co robiono w krajach innych, najczęściej egzotycznych jak Rosja, Kambodża, Chiny i zawsze wyrażano się bardzo ciepło i z sympatią. Dzieła tych tyranów widziano jako wielkie przedsięwzięcie, wielkie zamierzenie, jakkolwiek błędne, to jednak trzeba te błędy wybaczyć. Ta tyranofilia, ta skłonność do wspierania tyranów, otwartego bądź ukrytego entuzjazmu dla przemocy, która wiąże się z radykalnym przekształceniem świata, trwała zawsze. W przypadku lewicy, gdyby chciała potępić tyranów, to właściwie nic by jej nie zostało. I nie muszą szukać pozytywnych bohaterów: jeżeli nie Stalin, to Trocki, jeśli nie on, to Bucharin, jeśli nie Bierut to Gomułka, jeśli nie Gomułka, to Jaruzelski – zawsze znajdą sobie kogoś, kogo będą mogli chwalić. Fidel Castro należy do starej gwardii, tej egzotycznej, spoza Europy, a ponadto dobrze wpisywał się w popkulturę ze swoim wizerunkiem, podobnie jak Che Guevara. Stąd właśnie ta sympatia.
Lecz Juncker nie przynależy do lewicy…
Nominalnie nie jest politykiem lewicy, lecz chadecji, ale ta w zasadzie przestała istnieć i skapitulowała wobec lewicy. Bez mrugnięcia okiem przyjmuje cały jej program i ideologię. Chrześcijańska demokracja nie ma więc własnej wykładni ideowej, a poza tym tak dalece dała się zastraszyć i zdominować lewicy, że wszelkie niepokorne deklaracje byłyby odczytywane jako sprzyjanie prawicy, a przecież prawica jest rzeczą straszną, ponieważ to populiści, którzy chcą rozbić Unię Europejską. Juncker jest więc więźniem tych schematów myślowych, które chadecja w wyniku kapitulacji pozwoliła sobie narzucić. Tak naprawdę nie ma liczącej się prawicy, liczącej się tożsamościowo mocnej chadecji, która mogłaby zabrać głos i nazwać rzeczy po imieniu. Oni się boją! Wyobrażam sobie, co by było gdyby Juncker powiedział, że zmarł krwawy dyktator, to natychmiast podniosłyby się głosy: „chce pan iść ramię w ramię z prawicą, populistami, eurosceptykami?”
Czy nie jest paradoksem, że wspomnianą przez Pana Profesora tyranofilię wyznają ci, którzy chcą być ultrademokratami? Przecież to lewicowe unijne elity grzmią, że w Polsce dokonuje się zamach na demokrację i praworządność.
To nie jest znowu taki duży paradoks, dlatego że to co oni nazywają demokracją i wartościami zachodnimi, czy europejskimi, to tak naprawdę jest monopol. Europa, symbolicznie od 68 r., gdy nastąpiła rewolucja lewicowa, która finalnie okazała się zwycięska i zagarnęła całe obszary polityczne i światopoglądowe, jest przyzwyczajona do monopolu lewej strony. „Demokracja to my”, „my bronimy demokracji”, „kto przeciw nam, jest przeciw demokracji” – można by zastosować tutaj mniej więcej takie sylogizmy. W przypadku Polski jest to śmieszne, ponieważ w naszym przypadku żadnego monopolu nie ma, jeżeli już, to jest kakofoniczny dwugłos. Więc z punktu widzenia zróżnicowania politycznego, to Polska jest krajem, który powinien wywoływać podziw, podobnie zresztą jak rozkład głosów w przestrzeni publicznej – jesteśmy krajem, gdzie jednak media są bardzo wyraźnie zróżnicowane. Powinniśmy więc być chwaleni, a nie jesteśmy, ponieważ złamaliśmy monopol lewicy głównego nurtu, a ona tego nie toleruje. Za czasów rządów PO było „dobrze” i choć były to rządy jednej partii, to jednak była to „ich” partia. Jeżeli taka partia, która ma szyld demokratyczny, potwierdzony przez UE, sprawuje pełnię władzy i absolutny monopol, to jest dobrze. Natychmiast, jeżeli ta partia traci władzę i pojawia się zróżnicowanie, to już jest źle.
To wiąże się ściśle z tą tyranofilią, ponieważ lewicy w tych wszystkich tyranach bardzo podobało się to, że był u nich jeden, słuszny głos. „Dobrze, może Stalin mógł trochę przesadzać, ale kierunek był słuszny”. I to praktycznie dotyczy każdego, nawet Hitlera, socjalisty zresztą, którego do pewnego czasu traktowano jako niezwykłego człowieka, odkrywającego nowe drogi polityczne dla świata. Mussolini był gwiazdą mediów zachodnich, o którym śpiewano w Ameryce piosenki, był swego rodzaju celebrytą, w którym kobiety kochały się jak w Rudolfie Valentino – nie mówię o kochankach, które pchały mu się do łóżka, ale kobietach, które znały go tylko z radia czy czasopism. Zresztą Cole Porter napisał znaną piosenkę „You’re the top”, w której kobieta śpiewa do ukochanego „jesteś najlepszy”, a jedna z fraz brzmiała „jesteś jak Mussolini” – co oczywiście potem wykreślono. To pokazuje ten nastrój. I cały czas chodzi o jedyny słuszny monopol lewicy, a jeżeli pojawiają się jakieś wątpliwości, to można je we wypowiadać ewentualnie we własnym towarzystwie, a nie publicznie, by do głosu nie doszła jakaś prawica i alternatywa, co było straszne.
Rozumiem, że może przed II wojną światową, czy nawet w czasach zimnej wojny opinia publiczna mogła być zaślepiona w postrzeganiu socjalistycznych, komunistycznych totalitaryzmów i dyktatur, gdy informacje wychodzące poza te systemy były podawane szczątkowo czy też były sprawnie zabarwiane przez propagandę. Jednak w obecnych czasach, gdy panuje sprawny przepływ informacji, powszechna dostępność do wiadomości, to czy nie powinna dziwić ślepota wielu ludzi na zbrodnie tych tyranów, jak chociażby Castro?
Informacje zawsze były blokowane, a te które dochodziły były dezawuowane. Znana jest historia korespondenta „New York Timesa” Waltera Duranty, który ukrywał rzeczy, jakie działy się w Moskwie i cenzurował wiadomości, kłamiąc na temat procesów, głodu i powszechnego terroru. Można też wspomnieć dyskusję Sartre’a i Camusa na temat Gułagu, gdzie Sartre nie wierzył informacjom na ten temat, a nawet stwierdził, że jeżeli to prawda, to nie powinno się o tym pisać. Ten obraz świata zawsze był zaciemniany, podobnie zresztą jak ma to miejsce teraz. Tych informacji, a może nawet opinii jest tak dużo i jeszcze bardziej niż kiedyś nawykliśmy do takiego myślenia, że każda informacja ma swoje ideologiczne ukierunkowanie, więc jeżeli druga strona przedstawia coś, to nie wierzymy w to. To nie jest tak, że te informacje oddziaływały kiedyś inaczej niż teraz, w zależności od ich nasilenia i szerokości rynku medialnego. Poza tym jest jeszcze jedna rzecz, proszę zwrócić uwagę, jak dalece w obecnych czasach przez ostanie dziesięciolecia został przez ten główny nurt zniszczony język. Jeśli monopoliści tracą władzę, to natychmiast przedstawiają swoich antagonistów nie jako przeciwników, którzy maja odrębne poglądy, ale są równorzędnymi partnerami, lecz przedstawiają jako najgorsze zagrożenia dla świata, np. Reagan i Thatcher byli faszystami, podobnie jak Trump i polski rząd. Te słowa przestały cokolwiek opisywać i są w tej chwili używane jako inwektywy wobec tych, którzy temu monopolowi zagrażają. W tej wizji Fidel Castro był dyktatorem, ale wprowadzał właściwy kierunek, a Orban i Kaczyńscy to totalitaryści. Cały impet idzie w tę drugą stronę i w używanie tych słów, które nie znaczą już to, co powinny znaczyć. Żyjemy więc w świecie, gdzie język sfery publicznej został z jednej strony zmonopolizowany, a z drugiej strony zniszczony. Nie jesteśmy w stanie się porozumieć na temat tego co to jest demokracja, praworządność, totalitaryzm. To już straciło pierwotne znaczenie, przez to, że główny nurt wchłonął te pojęcia i używa jako narzędzie walki ze wszystkimi, którzy mu zagrażają.
Widać więc prostą odpowiedź na często poruszaną kwestię, że panuje ogromna dysproporcja w podejściu do lewicowych a prawicowych dyktatorów. Gdyby jakiegokolwiek przedstawiciela prawicowej junty z Ameryki Łacińskiej pochwalić w podobny sposób, jak miało to miejsce z Fidelem Castro, spotkałoby się to ze zmasowanym, ostrym atakiem i oburzeniem.
Jeśli mamy dyktatorów z lewej i prawej strony, to zawsze ten z prawej będzie łajdakiem, a ten z lewej bywa bohaterem. Weźmy Augusto Pinocheta i Salvatore Allende z Chile. Obaj panowie nie byli szczególnie sympatycznymi postaciami, to jednak w rozpowszechnionym obrazie to Allende był bohaterem, a Pinochet zbrodniarzem. Nie ma tutaj rzetelnej oceny za i przeciw. Nie liczy się przelana krew i okrucieństwa, liczy się ideologiczna słuszność.
Rozmawiał Adam Kacprzak
Zapisz się do newslettera
Dołącz do naszej społeczności, aby być jednym z pierwszych informowanych o moich inicjatywach, projektach i działaniach w Parlamencie Europejskim - zapisz się teraz do newslettera!