Ryszard Legutko dla wPolityce.pl: Jest coś takiego w elitach i to tych szczególnie nadętych, że lubią całować ręce wymierzające im klapsy.
Można wskazać kilka słów kluczy określających rządy Platformy Obywatelskiej. Jednym z nich jest, według mnie, „kłamstwo”. Tak kłamliwych rządów nie mieliśmy od czasu PRL-u, a kłamanie stanowi metodę, dzięki której partia ta trwa przy władzy.
Kłamstwo PO ma kilka poziomów. Jednym jest zwykłe rozmijanie się z prawdą, na przykład minister Kopacz, która powiedziała, że w Smoleńsku przekopano grunt do poziomu jednego metra, albo kłamstwo zbiorowego autorstwa, że prezydent Kaczyński chciał się wepchać do Katynia albo premiera Tuska, że podjął decyzję o wyborze konwencji chicagowskiej, albo ministra Grasia na temat pytania pani Ewy Kochanowskiej, albo ministra Rostowskiego na temat finansów państwa, albo autorstwa minister Hall o zwiększeniu godzin nauczania historii.
Są kłamstwa trochę bardziej skomplikowane, bo oparte na sprzecznych wypowiedziach. Na przykład, Bogdan Klich twierdził, że chciał zdymisjonować generała Błasika, oraz że nie chciał. Któraś z tych wypowiedzi musi być prawdziwa, a któraś fałszywa; obie prawdziwe być nie mogą. Ciekawe pod tym względem jest kłamstwo o prawdzie autorstwa Donalda Tuska. W roku 2005 powiedział, że „mówienie prawdy nie jest dla mnie cnotą”, lecz w roku 2007 określił siebie i swoją partię jako działających „w służbie prawdy, miłości i dobra”. I znowu, któraś z tych wypowiedzi musi być fałszywa, bo obie prawdziwymi być nie mogą. Albo inny przykład. Były mocno nagłaśniane hasła o zbliżającej się wielkiej ofensywie legislacyjnej PO, a po tym, jak do niej nie doszło, pojawiły się wypowiedzi, że ofensywa legislacyjna to straszna głupota i nikt przy zdrowych zmysłach nie może takiego hasła traktować poważnie.
Są kłamstwa-mistyfikacje. Nawet biorąc poprawkę na specyfikę polityki, gdzie zbyt często padają obietnice i deklaracje bez pokrycia, PO drastycznie przekroczyła wszystkie możliwe normy. W sprawie stoczni powiedział w roku 2009, że „jeśli do końca sierpnia nie uda się dokończyć z sukcesem sprzedanie stoczni inwestorowi, minister skarbu pożegna się ze stanowiskiem”. Przypomnę, że wypowiedź dotyczyła sławnego inwestora katarskiego, którego rzekome ściąganie do Polski rozpoczęło się przed wyborami do Europarlamentu. Premier gdy to mówił musiał wiedzieć, że inwestor to lipa i że ministra nie zdymisjonuje. A ponieważ jest człowiekiem inteligentnym, należy wnosić, że kłamał w poczuciu pewności, że nikt go z tego nie rozliczy. Oszukiwał też kiedy dawał zgodę na hasło wyborcze mówiące, że Platforma nie zajmuje się polityką, lecz budowaniem dróg, a kilka dni po wyborach okazało się, że większość planów rozbudowy dróg została zlikwidowana.
Powtarzam: od czasu PRL-u nie było w Polsce takiego nagromadzenia mistyfikacji, bajerowania i kręcenia. Łatwo zauważyć, iż całe to przedsięwzięcie nie udałoby się, gdyby nie współudział dużej części opiniotwórczych środowisk, przede wszystkim mediów i intelektualistów. To oni ignorowali kłamstwa, marginalizowali ich znaczenie, lub kierowali uwagę społeczeństwa na inne sprawy. Niektóre kłamstwa powtarzano tak uparcie i tak masowo, by oplotły całkowicie ludzkie umysły. Trwa więc od długiego czasu nieustanne dudnienie o powszechnych podsłuchach i inwigilacji podczas rządu Prawa i Sprawiedliwości, o załamaniu się polskiej transplantologii z winy Zbigniewa Ziobry, o zbieraniu haków przez Jarosława Kaczyńskiego na opozycję, o naciskach prezydenta Kaczyńskiego na pilotów lecących do Smoleńska, o bezprzykładnej stronniczości mediów publicznych pod rządami prawicy, o zabiciu Barbary Blidy przez Prawo i Sprawiedliwość. Kłamie się w tych sprawach negując zuchwale jakiekolwiek świadectwo rzeczywistości, kłamie bezustannie i niezmiennie, zbiorowo i indywidualnie, świadomie i kompulsywnie, ostentacyjnie i dyskretnie, w mowie i w piśmie, przez mikrofon i na ucho, we wstępniakach i w kącikach humorystycznych, w listach otwartych i w naukowych referatach, w działach politycznych, kulturalnych i sportowych.
Współsprawstwo dziennikarzy i intelektualistów w gigantycznej strategii kłamstwa stworzonej przez PO zlikwidowało w tych grupach resztki etosu, którym się tak pyszniły. Bajdurzenie – tak popularne w czasach rządów Prawa i Sprawiedliwości – o tym, że rolą mediów i intelektualistów jest patrzenie władzy na ręce, zostało bez wyrzutów sumienia wyciszone pod rządami PO. Mówię „bajdurzenie”, bo dla wszystkich średnio inteligentnych ludzi było wówczas jasne, że walka z PiS-em była dla nich walką partyjną, a nie patrzeniem władzy na ręce. Ta walka partyjna trwa do tej pory. Histeryczne deklaracje o niebezpieczeństwie tyranii większości w czasach Prawa i Sprawiedliwości zmieniły się w pełne powagi teorie o wyższości pełni władzy jednej partii nad władzą podzieloną; partii dysponującej pełnią władzy – jak dowodziły uczeni mężowie i uczone białogłowy – łatwiej jest przecież modernizować, reformować, ulepszać, europeizować i robić wiele innych wspaniałych rzeczy. I jak tu szanować owo czcigodne towarzystwo skoro ono samo robi wszystko, by nim pogardzać?
Współudział w krętactwie przebiera jeszcze inne formy. Duża część wpływowej opinii publicznej doskonale wie, że ilość kłamstwa i mistyfikacji w rządach PO jest ogromna i że partia ta stworzyła wszechogarniający system bajeru. Ta część opinii publicznej uczestniczy w bajerze w sposób szczególnie szkodliwy, ponieważ zdaje się wprawiać nas wszystkich w przekonanie, iż wszystkie te sztuczki i łgarstwa stanowią pyszną zabawę. Cieszą się z kolejnych wrzutek medialnych i chętnie je podejmują wiedząc doskonale, że to są wrzutki. Podziwiają medialne przykrywanie jednych wydarzeń przez inne i w tym przykrywaniu biorą udział przy pełnej świadomości, że chodzi o przykrywanie. PO jest przedmiotem admiracji za sprawność w tej grze, a sternicy opinii publicznej utwierdzają nas w przekonaniu, że admiracja ta to wyznacznik wyższej inteligencji.
Praktycznie zniknęły z przestrzeni publicznej wszelkie debaty o rzeczywistości, o państwie, o wojsku, o interesach narodowych, o przyszłości. Zamiast tego mamy pijarowskie wygibasy, którym wpływowe media i intelektualiści nadają rangę wydarzeń publicznych. Popełniają w ten sposób grzech ciężki, niestety nie pierwszy, jaki zdarzyło się im popełnić w ciągu ostatnich kilku lat. Najpierw stali się kibolami w akcji schamiania sfery publicznej, a następnie uczestnikami niszczenia szacunku dla prawdy. Najpierw przyłożyli rękę do degradacji obyczajów i języka, a teraz do degradacji umysłów.
Teza, że PO notorycznie kłamie ma swoje wyjątki. Premier Tusk powiedział ostatnio, że – uproszczając – ma w nosie elity, bo one są mu do niczego niepotrzebne. To zdanie jest prawdziwe, a nawet banalnie prawdziwe. Od samego początku PO dość brutalnie traktowała elity oraz ich pomysły. Ta bezceremonialność przejawiała się nie tylko wobec wszelkich projektów ustawodawczych wysuwanych przez środowiska, lecz także w języku, w jakim politycy PO rozmawiali z tymi środowiskami.
Premier Tusk i jego koledzy działali racjonalnie, ponieważ wiedzieli, że nie musieli wcale stosować wobec elit umizgów. Elity bez szczególnej zachęty same im schlebiały, dawały polityczne wsparcie, a nawet chętnie towarzyszyły w brudnej robocie. Trudno natomiast powiedzieć o elitach, że działały racjonalnie. Trzeba być wyjątkowo niemądrym, by pozwalać się tak jawnie lekceważyć, bez jakiejkolwiek nadziei na odmianę losu. Trzeba być skrajnym frajerem, by własną godność oddać za prztyczki w nos i kopniaki w zadek. Jest coś takiego w elitach, nie tylko zresztą polskich, i to tych elitach szczególnie nadętych, że lubią całować ręce wymierzające im klapsy.
źródło : portal internetowy wPolityce.pl