Platforma Obywatelska postawiła się w trudnej sytuacji
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl eurodeputowany prof. Ryszard Legutko.
wPolityce.pl: Czy Platforma Obywatelska przejechała się wczoraj na swoim dążeniu do wyeksportowania konfliktu wewnątrz krajowego na forum międzynarodowe?
Prof. Ryszard Legutko: Tak. Platforma postawiła się w trudnej sytuacji. Z jednej strony oni wyszli z tą ideą i widać było, że zależy im na tym. Przypominam słowa Grzegorza Schetyny, że będą z nami walczyć w instytucjach europejskich.
Nawiązuje pan do wycieku taśm z narady? Wedle części komentatorów ten wyciek był kontrolowany i miał służyć pokazaniu przyszłego szefa PO jako twardego polityka.
Owszem, ale z drugiej strony zorientowali się, że niezbyt dobrze jest odbierane w Polsce takie zachowanie, więc zaczęli się wycofywać i posłużyli się pewnym trikiem, który trzeba wyjaśnić. Otóż system głosowania w PE nie jest taki, jak w parlamencie np. polskim, gdzie wstrzymanie się od głosu oznacza de facto głosowanie na „nie”. W PE wstrzymanie się od głosu oznacza głosowanie na „tak”, ponieważ liczy się zwykła większość głosów, a nie bezwzględna większość. W naszym parlamencie, aby coś przegłosować głosy na „tak” muszą przeważyć głosy na „nie” i wstrzymujące się. W PE tak nie jest. Przewodniczący ich frakcji EPP – Manfred Weber na posiedzeniu komisji przewodniczących frakcji powiedział, że oni wstrzymają się od głosu w sprawie debaty na temat Polski. No jeżeli się wstrzymali, to znaczy, że jej nie zablokowali. PO mówi teraz, że oni nie chcieli debaty, bo wstrzymali się od głosu. Ja zapytałem jednego z europosłów, że jeśli nie chcieli, to dlaczego nie daliście wskazówki panu Weberowi, żeby to zablokował? I jak zwykle usłyszałem, że oni niewiele mogą zrobić, bo mają za mało szabel itd. To przy okazji pokazuje ich faktyczne znaczenie i pozycję w EPP.
Jaki wpływ na przebieg debaty miało wystąpienie premier?
To był bardzo ważny aspekt. Premier swoim wystąpieniem wytrąciła broń z ręki tym wszystkim krzykaczom parlamentarnym, bo musieli coś powiedzieć, musieli przedstawić konkretne zarzuty. Ale nie bardzo mogli, co widać było po wypowiedziach o wartościach, o ich zagrożeniu itd. Jednak nic z tego nie wynikało. Nie usłyszeliśmy niczego, co by postawiło panią premier w defensywie.
Już w czasie obrad padły zarzuty, że polska premier pozytywnie reagowała na wsparcie polskich argumentów przez eurosceptyków. Oczywiście zostało to szybko podchwycone przez lewicowo-liberalne media w kraju.
Jeśli ktoś mówi rzeczy życzliwe o kraju pani premier, to rzeczą zupełnie naturalną jest pozytywna reakcja. Warto zauważyć, że ten zarzut padł w sytuacji, gdy już zupełnie brakło innych argumentów. Szefowa Zielonych – Rebecca Harms zapytała: co pani się tak uśmiecha do tych eurosceptyków. Podobnie z komunistką Gabriele Zimmer, która też mówiła, że nasza premier nie powinna się uśmiechać. To była ta amunicja, która została przejęta przez krajowych „PiS-ożerców” i zrobiono z tego główny przekaz. Ale powtórzę: ten argument pojawił się wtedy, gdy nic konkretnego nie mogli nam zarzucić.
Jakie były reakcje po debacie? Co się mówiło w kuluarach? Gratulowano wam skuteczności?
Tak, jest poczucie, że sukces jest po naszej stronie. I to dla wielu było zaskoczenie, bo spodziewali się czegoś innego, niż naszego „zwycięstwa na punkty”. Jednak to jedna sprawa. Druga to reakcja Komisji Europejskiej. O ile ze strony Rady minister z Holandii wyrażał się bardzo oględnie i tylko coś napomknął o wartościach, o tyle głosy wiceprzewodniczącego Timmermansa, jak i komisarza Oettingera były bardzo nieprzyjemne. Widać, że w ogóle nie będą się mitygować w naszej sprawie, a to, iż w ogóle jest wątpliwa podstawa prawna do ich działań, to ich przed niczym nie powstrzymuje. Oettinger powiedział nawet coś takiego, co jest zupełnie zdumiewające, że przed wprowadzeniem pod obrady Sejmu dużej ustawy medialnej, trzeba ją przedyskutować, skonsultować i uzyskać dla niej aprobatę Komisji Europejskiej! To jakieś niebywałe wymaganie, żeby wybieralne, demokratyczne ciało musiało uzyskiwać zgodę i aprobatę urzędników mianowanych, niewybieralnych.
To dobry przykład tych podwójnych standardów, o których państwo mówiliście podczas debaty, prawda?
To są właśnie te podwójne standardy i to jest to działanie, że metodą faktów dokonanych Komisja uzurpuje sobie nowe kompetencje. Przykład polski jest traktowany jako precedens w oparciu o który można zbudować dodatkowe uprawnienia kompletnie pozaprawne, niemające żadnego uzasadnienia w traktatach. To jest ten zły aspekt tej sprawy. Polski rząd będzie miał ciężko, to nie ulega wątpliwości.
Zapewne, ale Polska nie może zgodzić się na przedstawianie do aprobaty jakimś eurokratom naszych, wewnętrznych rozwiązań, ustaw, jakichkolwiek dokumentów.
Oczywiście, że nie. To jest wykluczone. Jednak sam fakt, że komisarz coś takiego mówi pokazuje jaka tam u nich panuje arogancja i jakie mają ambicje rządzenia.
Trzeba to podkreślać i przypominać, to są niewybieralni urzędnicy.
To są urzędnicy mianowani, niewybieralni, a mimo to próbują występować jako jakiś autorytet w stosunku do ciała ustawodawczego, demokratycznego. Coś niebywałego.
Jeśli ktoś mówi o rozbijaniu Unii Europejskiej, to teraz dobrze widzi, kto ją rozbija. Takie postępowanie arogantów-eurokratów, to prosta droga np. do Brexitu. Brytyjczycy nigdy nie zgodzą się, aby ktoś obcy, narzucał im swoją wolę!
Tak, ci urzędnicy działają na szkodę Unii Europejskiej. Największe zagrożenie dla UE stanowią nie eurosceptycy, którymi nas straszą, lecz eurofederaliści, którzy zrażają do Unii ludzi, wręcz całe społeczeństwa. Unia za ich pośrednictwem pokazuje brzydką, arogancką twarz. Ci urzędnicy nawet nie raczą rozliczać się, czy tłumaczyć ze swoich roszczeń. To wielka arogancja.
Rozmawiał Sławomir Sieradzki