Artykuł Prof. Ryszarda Legutki pt. „Demokracja i republika” dla portalu Ośrodek Myśli Politycznej www.omp.org.pl. Rozróżnienie między demokracją i republiką nie jest dzisiaj szczególnie często stosowane, a to głównie za sprawą niezwykłej popularności słów „demokracja” i „demokratyczny”. Określa się nimi już nie tylko pewien znany model ustrojowy, ale także formy zachowań, obyczajów, instytucji, czy tradycji, które z owym modelem ustrojowym nie pozostają w oczywistym związku.
Rozróżnienie między demokracją i republiką nie jest dzisiaj szczególnie często stosowane, a to głównie za sprawą niezwykłej popularności słów „demokracja” i„demokratyczny”. Określa się nimi już nie tylko pewien znany model ustrojowy, ale także formy zachowań, obyczajów, instytucji, czy tradycji, które z owym modelem ustrojowym nie pozostają w oczywistym związku. Pojęcie demokracji zaczęło więc, na przykład, wchłaniać treści liberalne, które tradycyjnie umieszczano poza, a niekiedy wręcz w opozycji do istoty ustroju demokratycznego. Obecnie obejmuje ono wszystko, co dobre w życiu zbiorowym współczesnych społeczeństw, a więc w sposób naturalny bywa ono łączone z takimi kategoriami jak społeczeństwo obywatelskie, swobody oraz uprawnienia jednostek, czy nawet państwo prawa. Nawyk ten praktycznie uniemożliwił poważniejszy wgląd w specyfikę współczesnej demokracji: wszelkie jej niedostatki zaczynają być traktowane nie jako strukturalne słabości ustroju, lecz jako efekt niedostatecznej demokratyzacji. Standardowy argument brzmi więc: lekarstwem na demokrację jest więcej demokracji[1].
Ten sposób widzenia rozmija się dramatycznie z klasycznym ujęciem demokracji. Żeby zrozumieć, czym różni się ona od republiki, należy owo klasyczne ujęcie przypomnieć. Demokracja była więc wedle starożytnej klasyfikacji jednym z trzech podstawowych ustrojów. Podział ten wytworzył się w kontekście pytania o jakość rządzenia: czy owa jakość zwiększa się czy zmniejsza wraz ze zwiększającą się ilością ludzi posiadających władzę? Tę ilość ludzi u władzy dzielono na trzy grupy: jednostka, mniejszość i większość. Stąd pytanie owo brzmiało – który z ustrojów politycznych jest najlepszy: czy ten, w którym rządzi jednostka (mo-narchia), czy ten, w którym rządzi elitarna grupa (arystokracja, oligarchia), czy wreszcie ten, w którym władzę ma demos (demo-kracja).
Spierano się więc o to, który ustrój jest lepszy, a przy okazji sporów identyfikowano i analizowano rozmaite cechy typowe dla każdego z nich. W rezultacie owych sporów zaczęło dominować przekonanie – które znajduje najpełniejszy wyraz u Platona i Arystotelesa – iż każdy z tych ustrojów ma przyrodzone słabości. Nie było oczywistego wyboru między tymi systemami i równie przekonująco można było argumentować za dopuszczalnością każdego z nich w pewnych warunkach, jak i niedopuszczalnością żadnego przy zaistnieniu pewnych niekorzystnych okoliczności.
Demokracja nie przedstawiała się ani lepiej, ani gorzej w świetle takiej analizy. Nie znajdowała wielu zwolenników wśród wybitnych autorów starożytnej Grecji, ale też inne ustroje nie cieszyły się szczególnymi względami. Ważne jest jednak, iż słabości, jakie dostrzeżono w ustroju demokratycznym, stały się stałym elementem myślenia politycznego na następne stulecia. Analizy polityczne licznych teoretyków nowożytności, takich jak Monteskiusz, Ojcowie Założyciele, Tocqueville, John Stuart Mill, Ortega czy Hayek, zawierały wątki, które współgrały z tym, co opisano w starożytności. Zmiana formuły demokracji – z bezpośredniej na przedstawicielską – nie zmieniła wiele w standardowych zarzutach. A wśród słabości wymieniano: arbitralność zachowań wyborczych demosu, tyranię większości, zagrożenia dla wolności jednostki, pospolitość zachowań i obyczaju, polityzację prawa.
Narodziny pojęcia republiki miały ścisły związek z owym klasycznym trójpodziałem oraz z krytyczną diagnozą każdego z tych ustrojów. Samo pojęcie „republika” – jego polskim odpowiednikiem była „rzeczpospolita” – pojawiło się w czasach rzymskich, ale jako odpowiednik greckiej „politei”. To ostatnie słowo, odnoszące się w sensie ogólnym do struktury prawno-państwowej, ujmowano jednak w znaczeniu konkretnym, tak jak występuje ono w niektórych tekstach Platona i Arystotelesa, a mianowicie jako system wykorzystujący elementy wszystkich ustrojów trójpodziału. Republika zatem była ustrojem mieszanym. W późniejszym rozwoju systemów i myśli politycznej znaczenie tego pojęcia ewoluowało, zwłaszcza w epoce nowożytnej, ale pierwotna intuicja w mniejszym lub większym stopniu towarzyszyła teoretykom republikanizmu[2].
1. Starożytni rozumieli zmieszanie na dwa sposoby. Pierwszy sposób polegał na łączeniu w jedną strukturę rozwiązań z trzech typów ustrojowych, na przykład: wybory z demokracji, jakieś ważne ciało reprezentujące elitę arystokratyczną (rodową czy majątkową) oraz element monarchiczny w postaci przywódcy obdarzonego znacznymi prerogatywami. Takie zmieszanie mogło przybierać rozmaite formy. Arystoteles, na przykład, odróżniał politeię, jako ustrój będący mieszaniną oligarchii i demokracji, od swoistego typu arystokracji (różnej od arystokracji w sensie ścisłym), będącego innym rodzajem zmieszania. Rzymski republikanin Cyceron ujął to tak: „Monarchia jest najlepszą wśród trzech wymienionych na początku form ustrojowych. Góruje nad nią czwarta stanowiąca przemyślane i harmonijne połączenie elementów wziętych z trzech wzorcowych postaci ustroju. Chciałoby się mieć w rzeczpospolitej zwierzchność podobną do władzy królewskiej, zachować na stałe wpływy elit, a pewne kwestie pozostawić do rozstrzygnięcia ogółowi”[3].
Przyczyn, dla których zdecydowano się mieszać ustroje, jest kilka, ale dwie wydają się najważniejsze. Pierwszą można wyrazić w postaci argumentu: jeśli każdy z trzech czystych typów obarczony jest słabościami, to być może uda się skonstruować taki model, w którym słabości jednego ustroju rekompensowane byłyby przez zalety drugiego. W argumencie tym mamy więc zawarte przekonanie o potrzebie zbudowania swoistej mechaniki ustrojowej, w której dojdzie do zrównoważenia rozmaitych cech, aspiracji, wartości, grup i tendencji politycznych. Nadmierna skłonność ku jakimś celom wykazywana przez demos miałaby swoją przeciwwagę w umożliwieniu ujawnienia się tendencji przeciwnych innej grupy, na przykład arystokracji. Rzecz nie dotyczyła wyłącznie władzy, ale także ideałów, norm i sposobów życia, jakie promowała każda z aspirujących do władzy grup. W ten sposób ujawniłyby się, ale także wzajemnie ograniczały, takie wartości jak bogactwo właściwa oligarchii, hierarchia właściwa arystokracji, czy równość typowa dla demokracji. Można także patrzeć na zmieszanie poprzez swoiste połączenie silnej władzy (monarchia), szerokiej reprezentacji (demos) i statusu majątkowego (oligarchia).
Ale u autorów starożytnych spotykamy też drugi argument na rzecz zmieszania. Owo zmieszanie nie odnosiło się już do mechaniki instytucji i tendencji, lecz do charakteru ludzkiego. Republika miała się opierać na szczególnym typie ludzkim, człowieku, w którym najważniejsze cechy i umiejętności konstytuowały względnie harmonijną całość. Arystotelesowski ideał „środka” znajdował w ten sposób wyraz w ludzkim charakterze, który wystrzegał się skrajności i jednostronności, i który znał poczucie miary, łącząc w sobie podstawowe zalety moralne i obywatelskie. Zmieszanie stanowiło zatem odpowiednie połączenie i zinternalizowanie rozmaitych sprawności, zwanych przez Greków cnotami. Można w tym kontekście mówić o ludziach średnich czy o klasie średniej, ale określenie to nie oznaczało w żadnym razie przeciętności, lecz wskazywało na szczególne kwalifikacje moralne zdobyte niemałym trudem i pracą wychowawczą. Republika w takim rozumieniu opierała się na tej warstwie, która wyróżniała się cnotą obywatelską, osiągniętą dzięki sprawnej i konsekwentnej edukacji. Trwanie ustroju zależało zatem ostatecznie od skutecznego i stanowczo wprowadzanego systemu wychowawczego, formującego dobrego obywatela i w ten sposób reprodukującego moralne warunki istnienia państwa.
Pisząc o wychowaniu i formowaniu obywatela, Arystoteles podkreślał rolę praktyki, czyli uczestnictwa w życiu publicznym państwa. Od tego czasu działanie na rzecz republiki, troska o dobro ogólne, poczucie obowiązku obywatelskiego stanowić miały nie tylko podstawowe wyposażenie każdego poważnego polityka, ale także wyznaczały taki model życia, który stawał się szczególnym obiektem aspiracji. Uchodził za atrakcyjny, ponieważ znamionował dojrzałość moralną i obywatelską. Doświadczenie polityczne pozwalało zrozumieć mechanizmy władzy, sens obywatelskiego posłuszeństwa i obywatelskiej odpowiedzialności, rolę władzy oraz trudne tajniki jej mechanizmów. Dawało wgląd w naturę rządzenia oraz bycia rządzonym. Oswajało z podejmowaniem śmiałych decyzji, a jednocześnie z ofiarną służbą dla państwa. Polityka stawała się rzeczywistością twardych i wymagających reguł, będąc próbą charakteru, sprawności decyzyjnych, cnót i posiadanego talentu. Można powiedzieć, iż republika stanowiła wyróżniony ustrój nie tylko z tego powodu, iż pozwalała – w opinii jej obrońców – unikać błędów innych systemów, ale że stwarzała możliwość lepszego zrozumienia natury życia politycznego. Republika była najbliższa tego, czym w swojej istocie jest i może być polityka.
2. Dwa ujęcia zmieszania – mechanika ustrojowa oraz idea klasy średniej kultywującej cnoty samodyscypliny i umiaru – występowały u rozmaitych autorów i w rozmaitych epokach w różnym nasileniu oraz różnych proporcjach. U Arystotelesa nacisk był położony na wychowanie i koncepcję cnotliwego obywatela. Z czasem jednak, wraz z upadkiem greckich poleis i tworzeniem się większych struktur politycznych, znaczenia zaczynała nabierać mechanika ustrojowa. Jeśli wychowanie obywatelskie wymagało bezpośredniego zaangażowania w mechanizmy władzy i świadomego uczestnictwa, to łatwiej dokonywało się ono w małych państwach, niż w wielkich imperiach. Jest przeto charakterystyczne, że w epoce nowożytnej pojawiły się z jednej strony próby odtworzenia bezpośredniej więzi politycznej niewielkich społeczności greckich – czego swoistym przykładem mogła być filozofia Jana Jakuba Rousseau – a z drugiej strony dawano wyraz obawom, iż w nowych warunkach stary model cnoty i obywatelskości nie będzie miał już zastosowania. Ten ostatni motyw dostrzegalny jest u tak różnych autorów jak Machiavelli i Monteskiusz. Obaj – choć w różnym stopniu i wychodząc z różnych stanowisk teoretycznych – dają do zrozumienia, iż w takich warunkach despotyzm może okazać się rozwiązaniem praktyczniejszym. W każdym razie w nowożytności – jeszcze do końca wieku osiemnastego – problem rozmiaru republiki był problemem o wielkim znaczeniu: jak wielki może być obszar państwa, aby mogło dokonywać się wychowanie w cnocie obywatelskiej przez bezpośrednie uczestnictwo, i od którego momentu obszar i liczba obywateli stają się tak duże, iż utracona zostaje bliższa więź obywatela z państwem.
Jest przeto znamienne, że kiedy w takim kontekście mówiono o cnocie, miano na myśli treści, które wyraźnie odbiegały od klasycznej teorii Arystotelesa. Widać to wyraźnie u Monteskiusza, autora, którego powszechnie przytacza się jako reprezentanta współczesnego republikanizmu. Z jednej strony mamy u niego powtórzenie starej Arystotelesowskiej zasady, wedle której republika to ustrój zmierzający do pożytku ogólnego, czerpiący swoją siłę z cnoty obywateli. Z drugiej strony wszakże niemal wszystko, co pisze na temat owej cnoty francuski filozof, rozmija się z naukami myślicieli starożytnych. Cnota – twierdził więc Monteskiusz – to nie sprawność moralna, ale uczucie, którym ludzie darzą republikę. W ten sposób znika – fundamentalna dla Arystotelesa – koncepcja kształcenia obywatelskich nawyków poprzez uczestnictwo w politycznej praktyce. Zamiast nawyku i doskonalenia obywatelskiego mamy ledwie uczucie miłości wobec republiki, które w kolejnych próbach opisu ulega dalszemu osłabieniu, stając się nieodróżnialne od miłości wobec ojczyzny, a także – w republikach demokratycznych – od miłości do równości. Uczucie to może być silniejsze, gdy dotyczy warstw mało oświeconych, lub mniej intensywne w przypadku warstw wyższych i lepiej wykształconych, z czego można wyciągnąć wniosek, iż tak swoiście rozumiana cnota stanowi formę mało refleksyjnego politycznego sentymentalizmu. Z dawnych wątków pozostaje u Monteskiusza idea średniości, czyli umiarkowania, ale też rozumiana w sposób szczególny. Człowiek umiarkowany to nie – jak u starożytnych – ktoś dojrzały i wykształcony moralnie, dysponujący sprawnością nabytą dzięki doświadczeniu rozświetlonemu rozumem, ale raczej osoba skromna, intelektualnie mało świadoma, gotowa z miłości do republiki ograniczyć domowe potrzeby po to, by więcej funduszy pozostało dla republiki. Taką skromność i republikańską uczuciowość utrwalają według Monteskiusza rozmaite czynniki, z których żaden nie odgrywał szczególnie wielkiej roli u autorów starożytnych. Te czynniki to dawne obyczaje nakazujące, między innymi, szanować rodziców i polityczną zwierzchność oraz handel, który skłania do samodyscypliny i indywidualnego trudu.
U Monteskiusza znajdujemy przeto więcej podstaw do sądu, iż dawne ujęcie cnoty straciło zastosowanie w nowych czasach, niż argumentów na rzecz jego odtworzenia. Po co zatem pisał francuski autor o cnocie? Według mnie intencją jego było, wobec niemożności odtworzenia starożytnej formy obywatelskiego oddania, znalezienie jakiegoś substytutu w nowych warunkach. Ów substytut stanowił zaś mieszaninę rozmaitych elementów: uczuć patriotycznych, obyczajowej poczciwości, bezrefleksyjnego przywiązania, czy zachowań opartych o umiar, ale wykształconych poza działalnością polityczną, na przykład w handlu czy w tradycyjnych wspólnotach. Czy taka cnota mogła spełnić swoje funkcje i stworzyć warunki dla republikanizmu? Sam Monteskiusz miał chyba poważne wątpliwości. W jednym z najbardziej zadziwiających rozdziałów Ducha Praw pisał o „pewnym narodzie”, w którym jednostki uzyskały wielką swobodę działania i w którym doszło do sekularyzacji, do uzewnętrznienia ambicji i namiętności popychających ludzi ku mało chlubnym celom. Ustrój w tym narodzie nie był już zatem utrzymywany przez republikański umiar, ale animowany przez chciwość, ambicję i konkurencję. Handel i hedonizm zlikwidowały skromność, lecz mimo to ustrój ów trwał i funkcjonował. „Pewien wolny naród” zaakceptował wulgarność, namiętności i triumfujący partykularyzm jako czynniki dynamizujące życie indywidualne i zbiorowe[4].
Monteskiusz – wbrew pozorom – nie dał więc mocnego wsparcia nowożytnym orędownikom republikanizmu. Nie tylko bowiem sugerował, iż cnoty republikańskie w nowych czasach mogą być ledwie przypadkowym zlepkiem rozmaitych elementów, ale zdawał się nawet brać pod uwagę ewentualność, iż owe dzielności w ogóle nie są potrzebne do sprawnego funkcjonowania ustroju. Przypadek „pewnego wolnego narodu” dostarczył w każdym razie precedensu, że coś takiego jest możliwe. Czy ów precedens był korzystny dla praktyki politycznej, jest oczywiście kwestią odrębną.
Idea cnoty nie znalazła więc mocnej kontynuacji w czasach nowożytnych, natomiast pewnym zainteresowaniem cieszyło się drugie ujęcie ustrojowe republikanizmu, czyli zmieszanie systemów poprzez odpowiednią mechanikę ustrojową. Najwybitniejszym osiągnięciem takiego typu myślenia jest dzieło stworzone przez amerykańskich polityków, których wyrazem teoretycznym jest Federalista, natomiast wyrazem praktycznym amerykańska konstytucja.
W tekście Federalisty, jak i w całej dyskusji wokół amerykańskiej republiki, która stała się wielkim osiągnięciem nowożytnej myśli politycznej, nie znajdziemy licznych odniesień do koncepcji cnoty obywatelskiej czy idei umiarkowania. Ta nieobecność ma proste wytłumaczenie: autorzy Federalisty koncentrowali się przede wszystkim na znalezieniu takich relacji między grupami i instytucjami, które możliwie skutecznie uniezależniałyby funkcjonowanie systemu od cnoty obywateli. Przyjmowali oni raczej pesymistyczne przekonanie o naturze ludzkiej, o jej grzeszności i stałej tendencji do przekraczania miary. Stąd starożytne oparcie się na ukształtowanym w nawyk poczuciu miary nie wydawało się pomysłem realistycznym. A im mniej oparcia znajdowano w cnocie obywatelskiej, tym bardziej groźny stawał się problem partykularnych grup, które mogły doprowadzić do dezorganizacji państwa. Neutralizacji tych grup – zwanych fakcjami – służyć miał niezwykle skomplikowany system wzajemnych powiązań i zrównoważeń. Mechanika ustrojowa była tak złożona, że wymagała swoistej „nauki” politycznej.
Stary Monteskiuszowy rozdział władz już nie wystarczał. Nie tylko każda z wyróżnionych władz – wykonawcza, ustawodawcza czy sądownicza – mogła przecież się rozrosnąć ponad miarę, ale oddzielone od siebie nie stwarzały systemu równowagi. W ustrojach parlamentarnych legislatura wydawała się zresztą posiadać władzę niemal absolutną, porównywalną z Hobbesowskim suwerenem. Amerykańscy Ojcowie Założyciele stworzyli więc przemyślany system, w którym władze nie tylko były oddzielone, ale również w niektórych przypadkach dochodziło do fuzji funkcji: władza sądownicza wchodziła w kompetencję legislatury, a egzekutywa miała wpływ na władzę sądowniczą. Nigdzie wcześniej – ani chyba nigdy później – nie powstał równie złożony mechanizm wzajemnych uzależnień, blokad, równoważących się sił. Zważywszy na trwałość tej struktury, można powiedzieć, iż Ojcowie Założyciele odnieśli sukces.
Ale czy amerykańskie państwo było istotnie republiką w klasycznym znaczeniu? Bez wątpienia jego twórcy nie byli demokratami w ścisłym sensie, bo nie mieli zaufania do demosu. W tekście Federalisty niemało jest fragmentów, gdzie autorzy przestrzegają przed bezpośrednią demokracją, przed zbyt licznymi ciałami przedstawicielskimi, czy przez zbyt częstym odwoływaniem się do opinii ludu. Odnieść można wrażenie, iż przyjmowali oni kontrargument starożytny o demokracji jako źródle tyranii. Ograniczenia roli demosu usprawiedliwiali zatem ideą wolności: jeśli chcemy zachować wolność nie powinniśmy całej władzy oddawać ludowi. Nawet większości nie traktowali jako siły stabilizującej. Była ona dla nich ledwie jedną z fakcji, a więc jedną z partykularnych grup, która mogła stać się niebezpieczna przez swą tendencję do przekraczania miar. Federaliści byli więc wyraźnie bardziej nastawieni republikańsko, niż demokratycznie, co nie znaczy, iż byli wrogami demokracji. Takie oskarżenie, jak wiadomo, zostało sformułowane wobec nich przez niektórych historyków amerykańskich o wyraźnie lewicowej orientacji.
Federaliści nie odwoływali się bezpośrednio do idei ustroju mieszanego, ale intuicje takie są u nich widoczne. System amerykański zawierał wszak wyraźne elementy oligarchiczno-arystokratyczne, a nawet monarchiczne. Senat traktowano jako izbę arystokratyczną nie w sensie klasowym, lecz w sensie zbioru ludzi doświadczonych i mądrych. Podobna była natura władzy sądowniczej, której celem miało być rozświetlenie mądrością orzeczeń polityków. Prezydent państwa demokratycznego miał władzę porównywalną z władzą niektórych europejskich monarchów, co pokazuje, iż Ojcowie Założyciele wierzyli w rolę silnego władcy i silnej jednostki.
Ich poglądy były odległe Arystotelesowskiej wierze w organizującą moc „klasy średniej”, ale też trudno ich nazwać konsekwentnymi mechanicystami pokładającymi nadzieję wyłącznie w sprawnym systemie politycznych powiązań. W pismach federalistów pojawiają się wyraźne elementy elitarystyczne, co wskazuje, że pewien duch republikańskiego arystokratyzmu nie był im obcy. Jest jednak znaczące, iż owe wątki z czasem straciły na znaczeniu w publicznej recepcji, natomiast coraz bardziej wiązano ich dokonania ze stworzeniem nowoczesnej i politycznie efektywnej mechaniki ustrojowej.
3. Przy pewnym uproszczeniu można powiedzieć, iż większość nowoczesnych państw powstała jako republiki, które następnie przekształcały się stopniowo w demokracje. Do jakiego stopnia dzisiejsze tzw. „demokracje zachodnie” pozostały nadal republikami stanowi kwestię sporną. Trudno jednak zaprzeczyć, iż procesy demokratyzacyjne poczyniły znaczne postępy, co nie zawsze musi oznaczać zmiany na lepsze.
Wśród czynników, które zmianę taką spowodowały, można wymienić kilka najważniejszych.
Rosnący egalitaryzm polityczny
Republika zakładała istnienie mniej lub bardziej wyraźnych stanów społecznych, które charakteryzują się odmiennymi aspiracjami politycznymi. Kiedy jednak idea równości stała się dominującą zasadą mobilizującą grupowe dążenia, koncepcja instytucjonalnego zmieszania nie tylko przestała być czytelna, ale mogła być traktowana jako próba zahamowania procesu egalitaryzacji. Współczesne społeczeństwo jest faktycznie społeczeństwem bezstanowym. System demokratyczny funkcjonuje w ten sposób, by ów proces możliwie rozszerzyć, pogłębić i uczynić efektywniejszym.
Dla tego celu systemy demokratyczne wprowadziły własną mechanikę ustrojową, odmienną od republikańskiej. Celem zmieszania republikańskiego było osłabienie demokracji, zaś celem zmieszania demokratycznego jej wzmocnienie. Instytucje republikańskie zawierały sporo niedemokratycznych elementów wynikających ze stanowego charakteru społeczeństwa, natomiast w demokracji chodziło o to, by owe elementy wyeliminować. Mechanika ustrojowa zmierza w obecnych ustrojach do tego, by wszystkie istniejące tendencje zostały ujawnione i by rywalizowały one ze sobą przy pomocy demokratycznych procedur. Nie ma więc żadnego uprzywilejowania poza tym, jakie wynika z reprezentacji, zaś ta stanowi prostą konsekwencję społecznego poparcia. Zasada jest taka, iż wszystkie podmioty aspirujące do władzy mają na początku równe szanse i wszystkie dysponują takimi samymi możliwościami. W ten sposób reprezentacja demokratyczna może objąć potencjalnie wszelkie grupy w dowolnych i zmiennych konfiguracjach, wszelkie grupy interesu, partie, organizacje identyfikujące się płciowo, etnicznie, ideologicznie, czy w jakikolwiek inny sposób. Nie ma innego mechanizmu – nie jest takim mechanizmem ani stan, ani cnota, ani wykształcenie, ani tradycja – by zaistnieć w przestrzeni publicznej jak tylko przez udział w powszechnym wyścigu o demokratyczną reprezentację.
Kapitalizm
Powstanie i rozwój kapitalizmu również podważyły podstawy republikańskie. Sfera polityczna przestała być przedmiotem szczególnych dążeń. Rozpowszechniły się raczej aspiracje gospodarcze, a tworzenie bogactwa stało się zajęciem godnym i przynoszącym społeczny sukces. Wraz z nastaniem kapitalizmu i uruchomieniem wolnej przedsiębiorczości zmienił się również dominujący sposób patrzenia na człowieka. Z obywatela i Arystotelesowskiej „istoty politycznej” przekształcił się on w człowieka prywatnego, zainteresowanego swoimi sprawami, bez związku z interesem państwa czy społeczności. Niezależnie od tego, czy „niewidzialna ręka” rynku rzeczywiście przekształcała indywidualny sukces w dobro zbiorowe, świat przedsiębiorcy był światem prywatnym, nie publicznym. W okresie wczesnego kapitalizmu rodzina i związki rodzinne odgrywały ważną rolę jako podstawa najważniejszego podmiotu gospodarczego. Później rola ta osłabła, a podmioty gospodarcze nabrały charakteru tymczasowych tworów kontraktowych stworzonych przez niezależne i wolne jednostki.
Prywatność człowieka przejawiała się również w tym, iż straciły dla niego znaczenie te formy wychowania, jakie krzewił republikanizm. Umiarkowanie i średniość ustąpiły miejsca pożądliwości i skłonności do zaspokajania kolejnych pragnień. Mechanika ustrojowa charakterystyczna dla republiki została zastąpiona mechaniką namiętności. Funkcji mitygującej charakter człowieka nie miało już wychowanie w klasycznym rozumieniu, lecz wzajemne ograniczanie się pragnień. Nadmierne uleganie jednym pragnieniom stało w sprzeczności z innym pragnieniem: racjonalne działanie w rzeczywistości gospodarczej wymuszało zatem jakieś ich godzenie i ograniczanie. W dalszych swoich etapach rozwoju kapitalizm zaczął nobilitować to, czego nie tolerowało klasyczne wychowanie i co było również piętnowane we wczesnym kapitalizmie, a mianowicie konsumpcjonizm. Kult konsumpcji i radość stąd płynąca świadczyły o triumfie człowieka prywatnego i jego sposobu myślenia.
Kapitalizm, zwłaszcza w swoich rozwiniętych formach, niezbyt więc dobrze godził się z republikanizmem, natomiast całkiem dobrze harmonizował z ustrojem demokratycznym. Demokracja sprzyjała wszak myśleniu w kategoriach człowieka prywatnego, jego pragnień i aspiracji. Otwierała pole dla wszystkich grup i nie stawiała ani wysokiej bariery w postaci cnót obywatelskich, ani nie kazała liczyć się z dobrem wspólnym. Demokracja była pewnym zespołem procedur, w ramach których negocjowały swoje interesy rozmaite grupy partykularne. Kapitalizm, który uruchomił mechanizm tworzenia bogactwa na niespotykaną dotąd skalę, przekształcił jednocześnie scenę polityczną w tym znaczeniu, iż dostarczył jej ważnego, a z czasem najważniejszego przedmiotu troski. Tym przedmiotem była przede wszystkim zamożność społeczeństwa, a więc wszystko, co wiąże się z produkcją i dystrybucją dóbr. Państwo demokratyczne coraz bardziej uczestniczyło w rzeczywistości kapitalistycznej, albo temperując ją, albo usprawniając, albo działając na jej szkodę, albo narzucając jej polityczne lub moralne kryteria rozdziału dóbr. Polityka zaś stała się z czasem narzędziem do ochrony lub usprawniania mechanizmów gospodarczych.
Liberalizm
Rozwój teorii i praktyki liberalnej również nie pomógł przetrwaniu republikanizmu. Liberalizm wprowadził do współczesnej świadomości idee wolności jednostkowej, którą definiowano zwykle w opozycji wobec państwa oraz wobec wszelkich zobowiązań wspólnotowych. Odróżnienie między państwem jako wielką machiną administracyjną duszącą inicjatywę i utrwalającą zorganizowaną mierność, a republiką jako wspólnym przedsięwzięciem na rzecz dobra ogólnego, straciło w perspektywie liberalnej na ostrości. Państwo we wszystkich swoich formach uznano za zagrożenie dla wolności. Jeśli zgadzano się na jego istnienie, a dotyczyło to ogromnej większości liberałów, to zwykle miało to być państwo słabe i sprowadzone do najprostszych funkcji.
Liberalizm w wersji klasycznej wyrażał w równym stopniu niechęć do republikanizmu, jak i do demokracji. Można nawet powiedzieć, iż u takich autorów jak Mill czy Tocqueville, ostrzeżenia przed zagrożeniami płynącymi z demokracji były sformułowane nawet dosadniej niż przed jakimikolwiek innymi ustrojami, między innymi dlatego, iż ów system stawał się powoli codziennością w wielu krajach. Z powodów, w które teraz trudno wchodzić, to liberalne przesłanie antydemokratyczne nie przetrwało, a w każdym razie nie odgrywa dzisiaj istotnej roli. Demokracja zaczęła być definiowana jako ustrój tyleż równościowy, co wolnościowy. Obrońcy demokracji przyjęli założenie, iż umożliwianie reprezentacji wszelkim grupom oraz akceptacja szerokiej listy uprawnień jednostkowych i grupowych całkowicie unieważnia stare obawy przed demokratyczną tyranią większości, opinii czy nastroju.
Pojęciem, które było ważne dla liberalizmu, a które zwolennicy demokracji zdołali również przyswoić sobie jako część wyposażenia teoretycznego, jest społeczeństwo cywilne (zwane także w języku polskim obywatelskim). Pojmowane w klasycznym liberalizmie jako zespół prywatnych kontraktów i więzi między prywatnymi jednostkami funkcjonowało zwykle w opozycji do państwa. Stanowiło swoisty system barier uniemożliwiający ingerencję w obszary, które pełne inicjatywy jednostki zdołały zabudować i zagospodarować. Zwolennicy demokracji zaczęli w którymś momencie przyznawać się do tej kategorii, powołując się na argument społecznej samoorganizacji. Skoro demokracja jest systemem, w którym ludzie rządzą się sami, to społeczeństwo cywilne stanowić musi jej składową część, ponieważ tam również mamy do czynienia ze społecznym organizowaniem się jednostek. Argument ten nie jest przekonujący, gdyż pozbawia pojęcie społeczeństwa obywatelskiego jego ważnej funkcji, a mianowicie stawiania bariery przed ingerencją państwa. Jeśli społeczeństwo to jest formą demokracji, to tym samym znika niebezpieczeństwo ze strony państwa demokratycznego. Taki wniosek jest jednak wyłącznie efektem zabiegów dokonanych na pojęciach, a nie wynikiem politycznego doświadczenia.
Społeczeństwo masowe
Społeczeństwo masowe stanowi zjawisko względnie nowe i nie mogło być brane pod uwagę w czasach tworzenia teorii republikanizmu. Większość koncepcji republikańskich – jak stwierdzono powyżej – przyjmowała założenie, że republika może być niewielkim państwem, gdyż tylko bliskość związków między ludźmi umożliwia powstawanie cnót. W społeczeństwach wielkich, zatomizowanych i zdepersonalizowanych wychowanie obywatelskie wydaje się programem mało realistycznym.
Wyłom w takim przekonaniu uczynili Ojcowie Założyciele. Zważywszy jednak, iż Stany Zjednoczone ewoluowały wyraźnie ku demokracji, można dojść do wniosku, iż demokracja lepiej znosi brak wychowania ku cnocie, niż republika. Z tego samego powodu lepiej zniosła ona pojawienie się społeczeństwa masowego. Pod pewnym względem demokrację można traktować jako ustrój sankcjonujący społeczeństwo masowe, ponieważ rozszerza ono demokratyczny program: lud staje się dyktatorem nie tylko w decyzjach politycznych, ale także obyczajowych i estetycznych. Pojawienie się społeczeństwa masowego potwierdziło te objawy, które w starożytności formułowali filozofowie przestrzegający przed dojściem do głosu wulgarności i pospolitości. Masowość nie stanowi oczywiście koniecznej konsekwencji demokracji; można sobie wyobrazić demokrację, w której społeczeństwo masowe nie narzucałoby swoich gustów na całą rzeczywistość zbiorową. Łatwo jest jednak bronić zjawisk masowości, powołując się na imperatywy demokratyczne: skoro lud jest suwerenem politycznym, dlaczego nie może on mieć swojej reprezentacji, odpowiedniej do posiadanego wpływu, w życiu estetycznym, w rozrywce, w kulturze czy w edukacji?
Republika niezbyt dobrze znosi masowość, gdyż zawiera wyraźny element arystokratyzmu i elitaryzmu. Wychowanie republikańskie jest wychowaniem dzielnych obywateli, o mocnej tożsamości i nawykach moralnych, niezależnych w sądach i decyzjach, kierujących się szacunkiem dla zasad i dziedzictwa przeszłości. Społeczeństwo masowe natomiast generuje ludzi, których można reprodukować jak pop-artowskie dzieła sztuki, ludzi bez silnej osobowości, wyposażonych od początku do końca w treści dostarczone przez kulturę masową i obiegowe stereotypy. Człowiek masowy – jak pisał Ortega – odnosi się lekceważąco do zasad i do tradycji, ponieważ nie rozumie ich sensu. Demokracja i technika dają mu poczucie bezpieczeństwa, a to zaś – w jego mniemaniu – zwalnia z obowiązku szerszych lojalności.
4. Idea demokracji wyparła ideę republiki, ponieważ bliższa była nastrojom nowych czasów. Siłą demokracji było to, iż mechanika tego ustroju w niemałym stopniu realizowała te cele, jakie stawiali sobie teoretycy mechaniki republikańskiej: przyczyniła się i często nadal przyczynia do politycznej stabilności. Demokracja przedstawicielska okazała się więc politycznym sukcesem, być może największym sukcesem ustrojowym w dziejach politycznych świata.
Czy więc mówienie dzisiaj o republikanizmie w kontekście innym niż historyczny ma jakikolwiek sens? Podstawowa przesłanka formułowania republikańskich idei w czasach współczesnych jest raczej negatywna niż pozytywna: wyrasta z przekonania, że mimo triumfu cywilizacyjnego oraz silnego utrwalonego poglądu o bezalternatywności demokracji w świecie zachodnim ustrój ten dotarł do kresu swoich możliwości rozwojowych, a nawet pojawiły się w nim wyraźne symptomy wyczerpania lub wręcz kryzysu. Ta krytyczna ocena istniejącego stanu rzeczy pojawia się niemal u wszystkich najbardziej reprezentatywnych autorów reaktywujących dzisiaj starożytne pojęcie cnoty. Stało się jasne, iż mimo swoich sukcesów mechanika namiętności, która zastąpiła mechanikę ustrojową i w praktyce politycznej nowożytności liberalno-demokratycznej została szeroko przyjęta, miała także kłopotliwe konsekwencje.
Ale dzisiejszy republikanizm to coś więcej niż odrodzenie pojęcia cnoty. Stanowi on także próbę odbudowy klasycznego pojęcia polityki, które zostało zapoznane w wyniku dominacji myślenia liberalno-demokratycznego. Polityka w ujęciu człowieka prywatnego uległa zwykle albo biurokratyzacji, albo sentymentalizacji. W tym pierwszym przypadku sprowadzała się do faktycznego administrowania aparatem biurokratycznym, który pozostawał poza zainteresowaniami prywatnego człowieka i którego funkcją było skuteczne pomaganie mu w realizacji jego celów. Z takim ujęciem polityki – unieśmiertelnionym w sławnym zdaniu Lenina o kucharce obsługującej administrowanie państwa – mieliśmy częściowo do czynienia w systemie komunistycznym.
W drugim przypadku polityka oznacza albo działalność w społeczeństwie obywatelskim, albo uczestnictwo w powszechnym procesie demokratycznym. Jak stwierdziliśmy powyżej, społeczeństwo obywatelskie – wbrew nazwie – stanowi faktycznie twór niepolityczny, który istnieje po części jako substytut państwa (na przykład w koncepcjach antykomunistycznej opozycji w Europie Środkowej), a po części jako bariera przed jego rozrostem (wśród zachodnich liberałów[5]), i pozwala jednostkom wyprowadzać ich prywatne cele poza sferę życia prywatnego. Polityka w innym ujęciu – optymistycznego demokratyzmu – oznacza ciągły proces negocjacji wszystkich ze wszystkimi, w wyniku którego ludzie prywatni uzgadniają swoje stanowiska w kwestiach społecznych, publicznych, moralnych, obyczajowych, a nawet religijnych[6]. Tak ujęta idea społeczeństwa obywatelskiego oraz powszechnej demokracji łączy sentymentalne przekonanie, iż sfera publiczna jest ledwie przedłużeniem sfery prywatnej, a w ten sposób człowiek, nie rezygnując ze swojej prywatności, będzie równocześnie czerpał korzyści, jakie daje sfera publiczna. Ta ostatnia nie stanowi bowiem autonomicznego bytu, ani nie jest źródłem kategorycznych nakazów wobec człowieka.
Republikanizm wprowadzając pojęcie cnoty lub nawiązując do klasycznych ujęć państwa takie przekonanie podważa. Próbuje on wskazać na pewien poziom rzeczywistości politycznej, którego nie da się zredukować ani do administracji, ani do działalności w ramach społeczeństwa obywatelskiego, ani do powszechnych demokratycznych negocjacji. Klasyczni republikanie, konstruując mechanikę ustrojową czy określając cnoty polityczne, byli istnienia tej rzeczywistości świadomi. Stąd nie bali się pisać o logice władzy, o obowiązkach z tym związanych, o nakazach, o zwierzchności i posłuszeństwie, o honorze i oddaniu, a więc o wszystkim, co w wyniku przyjęcia politycznego sentymentalizmu albo zniknęło, albo zostało potępione i wygnane poza obszar akceptowalności. Republikanizm współczesny powoli wprowadza te pojęcia i tę problematykę w sferę zainteresowań teoretyków polityki. Na tym, i jak na razie tylko na tym, polega jego rola.
O przyszłości republikanizmu trudno dziś powiedzieć coś zdecydowanego. Stanowi on ledwie intelektualną konstrukcję. Nie ma swojej wyraźnej reprezentacji we współczesnym życiu, w ośrodkach władzy formułujących programy polityczne lub ideologiczne. Pod tym względem różni się od klasycznego republikanizmu, który miał bliższy kontakt z doświadczeniem, nawet jeśli ulegał niekiedy mitologizacji. Nie musimy stąd wyciągać wniosku, że ograniczając się do teorii pozbawiony jest on dzisiaj szans praktycznych. Jeśli diagnoza republikanów jest słuszna, wówczas prędzej czy później ich koncepcje powinny zostać uznane za ważny klucz do interpretowania oraz kształtowania tej sfery życia zbiorowego, o której przez ostatnie stulecia zapomnieliśmy lub sądziliśmy, że przestała istnieć.
Już teraz można jednak powiedzieć, iż są sytuacje, gdy brak myślenia republikańskiego jest dotkliwy. Taką sytuacją jest bez wątpienia stan tworzenia nowego ustroju, a więc coś, co amerykańskie społeczeństwo przeżyło po zwycięstwie swojej rewolucji pod koniec wieku osiemnastego, a co polskie społeczeństwo przeżywało pod koniec wieku dwudziestego. Refleksja nad ustrojem mieszanym staje się wówczas twórcza, gdyż kieruje uwagę na mechanikę polityczną, na logikę systemu władzy, na kwestie równowagi politycznej, sztuki politycznej, instrumentów realizujących dobro publiczne i gwarantujących stabilność, a więc na wszystko to, co musi być brane pod uwagę w każdej konstrukcji dobrego układu prawa i instytucji. Republikanizm skłania więc nas do myślenia systemowego i konstrukcyjnego. Myślenie demokratyczne znacznie gorzej sprawdza się w takiej sytuacji, ponieważ skupia naszą uwagę przede wszystkim na problemie reprezentacji, równego udziału we władzy, uprawnień grupowych, a więc na problemach, które, jakkolwiek ważne, wcale nie gwarantują sprawnego systemu, zaś niekiedy mogą być dla takiego systemu przeszkodą. Innymi słowy przedmiotem refleksji republikańskiej jest ustrój dobry, przedmiotem zaś refleksji demokratycznej jest ustrój demokratyczny. Amerykańskie państwo powstało w wyniku namysłu nad ustrojem dobrym; polskie państwo narodziło się jako państwo demokratyczne w wyniku – w dużej mierze – naśladownictwa rozmaitych instytucji funkcjonujących w innych krajach. Dlatego też tworzeniu państwa w Ameryce towarzyszyła bogata twórczość teoretyczna nad naturą porządku politycznego: każda republika, a więc każdy model zmieszania, jest mniej lub bardziej oryginalnym wkładem w doświadczenie polityczne. Tworzeniu państwa polskiego taka refleksja nie towarzyszyła, ponieważ budowano demokrację; ta zaś jest systemem gotowym, znanym, który jedynie trzeba wprowadzić. Refleksja nad nią niczego nowego do naszych doświadczeń ani do zasobu wiedzy nie doda.
[1] Nie wiadomo, kto pierwszy raz wypowiedział taki pogląd. Tradycyjnie przypisuje się go H.L. Menckenowi, amerykańskiemu publicyście z pierwszej połowy XX wieku. Mencken był jednak ironistą i znany jest z wielu ironicznych uwag na temat demokracji. Być może zatem i to stwierdzenie, pierwszy raz wypowiedziane, nie było całkiem poważne.
[2] Literatura na temat republikanizmu jest spora: G. Bock, et al. (red.), Machiavelli and Republicanism, Cambridge 1990; S. Burtt, The Politics of Virtue Today: A Critique and a Proposal, „American Political Science Review”, 1993, 87; S.E. Elkin, K.E. Soltan (red.), A new Constitutionalism: Designing Political Institutions for a Good Society, Chicago 1993; L. Ferry, A. Renaut, Philosophie politique: Des droits de l’homme a l’idee republicaine, Paris 1985; B. Fontana (red.), The Invention of the Modern Republic, Cambridge 1994; A. MacIntyre, Dziedzictwo cnoty, Warszawa 1996; C. Nicolet, L’Idee republicaine en France, 1789-1924, Paris 1982; A. Oldfield, Citizenship and Community: Civic Republicanism and the Modern World, London 1990; A. Patten, The Republican Critique of Liberalism, „British Journal of Political Science” 1996, 26; P. Pettit, Republicanism, Oxford 1997; J.G.A. Pocock, The Machiavellian Moment: Florentine Political Theory and the Atlantic Republican Tradition, Princeton 1975; R. Putnam, Demokracja w dzia³aniu, Warszawa 1995; P.A. Rahe, Republics, Ancient and Modern: Classical Republicanism and the American Revolution, Chicago 1992; M. Sandel, Democracy’s Discontent, Cambridge, Mass 1998; J.-F. Spitz, Le Republicanism, Une troisieme voie entre liberalisme et communautarianism, „Le Banquet” 1995, 7/2; M.P. Zuckert, Natural Rights and the New Republicanism, Princeton 1994. Współczesny republikanizm nie jest pojęciem jednolitym i znajdujemy w nim spore rozbieżności. Trudno na przykład znaleźć wyraźne podobieństwa między Pettitem, który republikanizm rozumie poprzez pewną koncepcję wolności, a Sandelem, który widzi go w kontekście obywatelskiego wychowania. Niejasne pozostają także związki między republikanizmem a komunitaryzmem: niektórzy widzą ścisły związek między jednym, a drugim; inni obie kategorie rozgraniczają.
[3] Cyceron, O państwie, przeł. I. Żółtowska, Kęty 1999, ks. I, XLV.
[4] Monteskiusz, O duchu praw, przeł. T. Boy Żeleński, Warszawa 1957, ks. 19, rozdz. XXVII.
[5] Myślenie takie reprezentuje wielu autorów, np. Ernest Gellner (Conditions of Liberty: Civil Society and Its Rivals, Harmonsworth 1994) czy John Gray (Post-Liberalism, London: Routledge 1993, szczególnie esej The Politics of Cultural Diversity).
[6] Szczególnie skrajnym przypadkiem takiego pogl¹du jest esej Judity Green Deepening Democracy in Central Europe: A Radical Pragmatist Perspective from the American Experience, [w:] Democracy in Central Europe 1989-1999, red. J. Miklaszewska, Kraków 1999. Patrz także R. Dahl, Demokracja i jej krytycy, przeł. S. Amsterdamski, Kraków-Warszawa 1995.