Prof. Ryszard Legutko dla „Gazety Polskiej Codziennie” : reakcje na wyrok w sprawie Sawickiej oraz na napaść Niesiołowskiego na Ewę Stankiewicz potwierdziły to, co większość z nas od dawna wiedziała.
W Polsce istnieją dwa narody, a różnią się między sobą na wielu poziomach: sympatiami i antypatiami politycznymi, poglądami na państwo, stosunkiem do ojczyzny. Różnią się także na poziomie najprostszego odbioru rzeczywistości.
Polska platformerska, przedstawiana np. przez TVN, nie tylko postrzega świat inaczej niż Polska moherowo-konserwatywna, ale postrzega go z punktu widzenia tej ostatniej wręcz na opak. Agresja politycznego furiata na spokojną dziennikarkę zadającą zupełnie niekontrowersyjne pytanie, to, wedle rzeczników Polski platformerskiej, prowokacja ekstremistki przeciw politykowi, zaś w wersji bardziej stonowanej – przejaw agresji obu stron. Ta wersja stonowana przypomina mi czasy prezydenta Kaczyńskiego. Pisano o nim największe idiotyzmy, zawsze stając po stronie tych, którzy go atakowali. Kiedy już w żadnym razie nie dało się bronić przeciwników prezydenta, bo chamstwo było nadto ewidentne – jak np. wtedy, gdy totumfacki Tuska odmówił Lechowi Kaczyńskiemu samolotu do Brukseli – posługiwano się bezczelną symetrią: „jedna strona jest warta drugiej”, albo – „cóż za upadek standardów po obu stronach”.
Wszystko to pokazuje, że ktokolwiek liczy, iż mimo wszystko jest szansa, byśmy w kraju się dogadali jak Polak z Polakiem, ten jest w błędzie. Nie może być żadnego dogadania się z ludźmi negującymi bezdyskusyjną wymowę zdarzeń. Dyskusja ma sens tylko wtedy, kiedy istnieje podstawowa zgoda co do faktów: że to Kowalski okradł Nowaka, a nie odwrotnie. Gdy ktoś, widząc, jak Kowalski wyciąga Nowakowi portfel z kieszeni, mówi, że Nowak jest złodziejem albo że obaj (Kowalski i Nowak) są złodziejami, to rozmowa negocjacyjna nie ma sensu.
Ślepa nienawiść
Narzuca się oczywiście pytanie, skąd wzięła się u tych ludzi podobna impotencja poznawcza. Pierwsza odpowiedź brzmiałaby, że są oni umysłowo upośledzeni. Odpowiedzi tej nie należy całkowicie odrzucać, w każdym razie w odniesieniu do niektórych przypadków, jakkolwiek trudno sobie wyobrazić, że stosuje się ona do wszystkich.
Wedle drugiej odpowiedzi, ludziom tym odbiór rzeczywistości zakłóca polityczna nienawiść. Szczerze i intensywnie nienawidzą oni Polski moherowo-konserwatywnej i temu swojemu uczuciu dawali wyraz już od roku 1989. Tak naprawdę to oni pierwsi sformułowali tezę o dwóch Polskach i uporczywie ją podtrzymywali. Polska konserwatywna jest dla nich groźna sama w sobie, przez sam fakt jej istnienia. Nie tylko groźna, lecz także ohydna, potworna i niewybaczalna. Dlatego ludzie ci są organicznie niezdolni do normalnego odbioru rzeczywistości i do uznania najbardziej elementarnych faktów.
Upadek ducha
Bronią Niesiołowskiego z powodów, które łatwo pojąć: doskonale oddaje on ich stan ducha. Niektórzy z nienawistników starają się swoje emocje ukrywać, inni nie potrafią dać im adekwatnego wyrazu, a jeszcze inni nie mają po temu okazji. Ale widząc Niesiołowskiego – wykrzywionego z wściekłości i rzucającego obelgi – identyfikują się z nim wewnętrznie, dostrzegając w jego słowach i gestach to, co sami odczuwają. Przeczytajcie wypowiedzi z ostatnich lat różnych polskich politycznych mędrców – od Jerzego Pilcha, Michała Głowińskiego, Andrzeja Wajdy, Krystiana Lupy i biskupa Pieronka po publicystów „GW” – a zobaczycie, jak w ich języku i emocjach odbija się twarz Stefana Niesiołowskiego. Bo to nie jest tak, że Niesiołowski, a także Kutz, Wałęsa czy facet z Biłgoraja to jakiś margines, peryferie polskiej polityki, nic nie znaczący folklor. Jeden z największych nienawistników, Bronisław Komorowski, został przecież prezydentem Rzeczypospolitej. We wszystkich tych wypadkach widzimy wierną kopię duszy zwolenników tamtej Polski, tych dobrze znanych z mediów i tych bezimiennych. Oni wszyscy tak myślą i tak czują. Ich dusza jest właśnie taka: przepełniona obsesyjną, wręcz ekstatyczną nienawiścią.
Kundlizm masowy
Dlatego kto mówi o konieczności demokratycznego kompromisu, ten nie wie, o czym mówi. Ci ludzie prędzej by Polskę podpalili, zdradzili, sprzedali czy ją porzucili, niż zgodziliby się na jakiś rodzaj zawieszenia broni, stabilizacji, zgody narodowej czy poszanowania reguł gry. Próbkę tego mieliśmy w wypadku Smoleńska. Oczywiście w postępowaniu ekipy Tuska i jej klakierów po katastrofie można dostrzec różne inne cechy – tchórzostwo, nieudolność, zakompleksienie, paraliż woli – ale, jak sądzę, podstawowa była właśnie nienawiść do tej drugiej Polski. Oni woleli upokorzyć się przed Rosjanami, znosić od nich impertynencje, składać kwiaty na grobach żołnierzy Armii Czerwonej, wielokrotnie kłamać, zacierać ślady, narażać się na hańbę i ocierać o zdradę, niż w jakikolwiek sposób, choćby symboliczny, dowartościować drugą Polskę uosabianą przez prezydenta Kaczyńskiego, czy po prostu oddać tej Polsce sprawiedliwość.
Można ich zachowanie zlekceważyć jako typowy polski kundlizm, o którym pisał kiedyś Wańkowicz. Ale gdy kundlizm staje się zjawiskiem masowym, przybiera formy ruchu politycznego i zamazuje dużej części społeczeństwa obraz świata, to traci cechy zwykłej osobowej małości. To jakiś rodzaj masowego destrukcyjnego szaleństwa. Nie wiem, jak to wszystko się skończy i jakie przygody czekają nas w najbliższych latach. Wiem tyle, że w Polsce jest ogromna rzesza ludzi gotowych bez względu na koszty do zamykania oczu na jej problemy, do degradowania jej struktur i instytucji, do osłabiania jej pozycji tylko po to, by dać upust swojej nienawiści do wroga wewnętrznego. Mieliśmy już w naszych dziejach sytuacje, gdy nienawiść do przeciwników prowadziła do całkowitego zakłamania rzeczywistości i nigdy to dla nas dobrze się nie kończyło.
źródło : Gazeta Polska Codziennie, wydanie z dnia 26-27 maja 2012 r.