Słowa ministra Sikorskiego: „W Polsce nie brak ludzi myślących tak jak Behring Breivik, który strzelał do rodaków, by obalić rząd, ponieważ uważa, że jest on pozbawiony prawnego i politycznego tytułu do rządzenia”, nikogo nie zdziwiły. Słowne spowinowacenie norweskiego mordercy z opozycją w Polsce było tylko kwestią czasu.
Zagadkę stanowiła również kwestia, komu to zadanie przypadnie. Padło na ministra od dorzynania watah, a rolę interpretatora zagrał marszałek Niesiołowski: „Są tacy ludzie, o jakich mówił minister. Wystarczy wyjść na Krakowskie Przedmieście lub wziąć do ręki „Gazetę Polską” czy „Nasz Dziennik”, by się o tym przekonać”. Czyli chodzi o nas.
Brak zdziwienia jest zrozumiały, bo trafia w utarty od kilku lat schemat, według którego bezwzględna walka z opozycją jest celem najwyższym ekipy rządzącej, a główne media nie szczędzą trudu w osiągnięciu przez nią tego celu. W walce z PiS można wypowiedzieć dowolne brednie, można się ścigać w ich rozmiarze z sobą samym, a uczynne media zrobią, co do nich należy – w tym przypadku darują sobie komentarz, milczą taktownie. Przerabialiśmy to wielokrotnie, dlatego zdziwienie w tym przypadku byłoby tylko dowodem naiwności i nieumiejętności obserwowania otaczającej nas rzeczywistości.
Nie ma większego sensu dowodzić absurdu wypowiedzi Sikorskiego, niegdyś zresztą zajadłego – jak powiedziałby salon – zwierzęcego antykomunisty. Tak samo jak nie ma sensu domagać się dymisji ministra, bo tym samym uznalibyśmy jego dotychczasową, choćby minimalną, przyzwoitość i wiarygodność, którą swoją wypowiedzią przekreślił, a mającego podjąć taką decyzję premiera musielibyśmy podejrzewać o odpowiedzialność.
Na tej samej zasadzie nie ma sensu załamywać rąk nad poziomem rzetelności głównych mediów, które jeszcze nie tak dawno przez tydzień kipiały oburzeniem po wypowiedziach europosłów, które miały Polsce przynieść rzekomo wstyd, bo Ojczyzny poza granicami się nie krytykuje (dla przypomnienia – Sikorski wypowiedział te słowa w Londynie), i które nie uchodziły w cywilizowanej debacie, a teraz tylko przytaczają wypowiedź ministra bez komentarza. Nie usłyszymy też opinii, że nie jest dobrze wykorzystywać tragedię do celów politycznych, bo doskonale wiemy, że dla komentatorów z salonu nieważne co, ale kto mówi. Wiemy to od dawna, a ostatni naiwni przekonali się o tym, słysząc sugestie, że za zamach w łódzkim biurze PiS odpowiedzialność ponosi Jarosław Kaczyński, bo kto sieje wiatr…
Dlatego zarówno sens wypowiedzi Sikorskiego, jak i jej medialną oprawę uznaję za przejaw obowiązującej od pewnego czasu normy, czyli patologii, do której już się przyzwyczailiśmy. Jedyne, co wyróżnia to niestety typowe wystąpienie, to strach, jaki towarzyszy mówcy. I nie strach przed zamachowcami przecież, bo Sikorski dobrze wie, że ich w Polsce nie ma, ale przed wyborcami. I nie kul się obawia, bo w tym kraju strzela się tylko w przeciwnym kierunku, ale kart w głosowaniu. Pozwólmy mu się bać.
źródło : Nasz Dziennik, wydanie z dnia 4 sierpnia 2011 r.