Unia coraz bardziej utożsamia europejskość z ideologią lewacką, aborcją, małżeństwami homoseksualnymi i tym podobnymi wariactwami
— mówi prof. Ryszard Legutko w rozmowie ze Stanisławem Żarynem w miesięczniku „wSieci Historii”.
Patrzę z niepokojem na to, co się tam dzieje. Unia (a właściwie to, co Unią stało się dopiero później) powstała jako szlachetny projekt utrzymania wieczystego pokoju w Europie poprzez połączenie państw i narodów więzami współpracy. Przez wiele lat wszystko wydawało się rozwijać dobrze. Później pojawiły się dwie groźne tendencje. Pierwsza z nich to model federalistyczny, druga zaś to odejście od inspiracji chrześcijańskiej – ojcowie integracji byli pobożnymi katolikami – i dokonanie ostrego przechyłu w lewo, a właściwie w lewackość
— twierdzi prof. Legutko.
Dzisiejsza Unia jest chrystofobiczna, i coraz bardziej utożsamiająca europejskość z ideologią lewacką, aborcją, małżeństwami homoseksualnymi i tym podobnymi wariactwami. Niemal każdy dokument unijny jest przesiąknięty tą ideologią, nawet gdy dotyczy tematyki – wydawałoby się – zupełnie nieideologicznej jak obronność, czy energetyka
— dodaje.
Zadaniem prof. Legutki, zagrożenie, z jakim muszą mierzyć się Europejczycy, nie wynika jedynie z coraz silniejszej ekspansji lewackiej ideologii, ale także z fasadowości demokracji w Parlamencie Europejskim. Warunek prawidłowego działania mechanizmów demokratycznych stanowi bowiem istnienie opozycji – tej natomiast, zdaniem prof. Legutki, brakuje w Europarlamencie.
W PE rządzi nieprzerwanie ten sam kartel grup politycznych o tożsamych interesach i podobnych koncepcjach. Funkcją europarlamentu nie jest wyrażanie opinii wyborców, ale dawanie quasi-demokratycznej legitymizacji kolejnym etapom integracji, czyli realizacji modelu federalistycznego
— wskazuje Legutko. Zdaniem eurodeputowanego, model federalistyczny popiera zresztą większość posłów PE.
Oponowanie przeciw niemu wprowadza większość europosłów w furię. Krzyczą wtedy: „jak się nie podoba, to niech pan sobie stąd idzie”. Podobnie zresztą krzyczy się w Polsce na unijnych dysydentów. To niebywałe, jak ludziom można w głowach pomieszać. Przecież nikt nie powiedziałby czegoś takiego wobec posła krajowego. Wszyscy wiedzą, że do Sejmu wstawili go wyborcy i tylko wyborcy mogą go odwołać. Żaden z posłów nie powie do innego: „jak ci się nie podoba, to idź stąd”. Tymczasem w PE tak się mówi, co oznacza, że przyjmuje się tam założenie, iż obowiązkiem europosłów jest budowanie Europy federalistycznej, a kto tego nie robi, tego nie powinno tam być. Podobne założenie obowiązywało w PRL-u: Sejm służył budowie socjalizmu, a kto nie chciał budować, ten nie miał tam prawa być
— podsumowuje eurodeputowany.
Profesor Legutko analizuje także zagrożenia niesione przez system demokratyczny, polemizując ze słynną opinią Winstona Churchilla, iż demokracja „jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć innych, jakie dotychczas wypróbowywano”.
Ta wypowiedź zawiera fałsz. Mówi się tam, że nie wymyślono lepszego systemu niż demokracja. To nieprawda. Oczywiście, że wymyślono. Mowa o ustroju, którego schemat pojawił się już w czasach starożytności, zwanym wtedy ustrojem mieszanym, pod którą to nazwą rozumiano zmieszanie demokracji, oligarchii (zwanej niekiedy arystokracją) i monarchii. Refleksja polityczna nad tym ustrojem okazała się nadzwyczaj płodna. Cyceron oddał greckie pojęcie łacińskim określeniem res publica, a większość nowożytnych państw była traktowana jako właśnie ustroje mieszane, czyli jako republiki w takim właśnie rozumieniu. Tak było choćby z Anglią, choć formalnie była przecież monarchią, czy ze Stanami Zjednoczonymi. Amerykańscy Ojcowie Założyciele dobrze identyfikowali wady demokracji i chcieli je zminimalizować wprowadzając rozwiązania wywodzące się z ustrojów niedemokratycznych. Ten rodzaj refleksji politycznej dzisiaj zniknął praktycznie bez śladu. A kto ośmieli się skrytykować demokrację uchodzi za wariata lub niegodziwca.
— konkluduje Legutko, podkreślając zarazem zalety ustroju mieszanego:
Łączy on różne wrażliwości, natomiast demokracja jest jednolita w swoim żarłocznym egalitaryzmie. Nie toleruje niczego, co nie ma sankcji demokratyczności, choćby była to demokratyczność oszukiwana.
Zdaniem filozofa, istnieje obecnie silna presja, by wszystko poddać mechanizmom charakterystycznym dla demokracji: rodzinę, szkołę, religię, obyczaje.
Obserwować możemy, jak wszystkie zachowania stają się równe – te wulgarne i te wykwintne. Demokratyzuje się język, gdzie nie ma już eleganckiego i prymitywnego, wysokiego i niskiego. Demokracja zrównała je wszystkie. Nawet w krajach takich jak Anglia, gdzie język był wielce zhierarchizowany doszło do jego wyrównania. Ludzie nie chcieli słuchać języka, który, wedle demokratycznych świętoszków, wywyższał jednych, a poniżał innych. I nie jest tak, że coraz więcej gorzej wykształconych zaczęło mówić językiem wyższym, lecz coraz więcej lepiej wykształconych mówi językiem niższym. Równość okazała się triumfem tego, co wulgarne i pospolite
— podsumowuje prof. Legutko.
CAŁY WYWIAD znajdziesz w aktualnym wydaniu miesięcznika „wSieci Historii”.
Źródło : portal Wpolityce.pl