”Zawsze uważałem, że to ci inni, obcy, komuniści, sowieci, bolszewicy, którzy narzucili nam ten bolszewicki prymitywizm. A tu proszę, mamy neobolszewizm własnego chowu. On powstał tutaj i co gorsze, bronią go i stoją za nim elity mówiąc, że wszystko jest „OK”, że ten język jest potrzebny, jest wartością. Duża część elit sama się do tych prymitywów upodabnia” – podkreśla w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Ryszard Legutko, europoseł, filozof, tłumacz i komentator dzieł Platona.
wPolityce.pl: Co chwilę w przestrzeni publicznej słyszymy o tym, że Polacy są podzieleni – w tle często są sprawy polityczne, światopoglądowe. Ale co możemy przez ten podział rozumieć?
Prof. Ryszard Legutko: To pojawiło się to przed powstaniem III RP. Człowiek, który symbolizował retorykę podziału to Adam Michnik, który przeciwstawił Polskę światłą, miłą, tolerancyjną, Polsce „ciemnej”, ksenofobicznej, nacjonalistycznej. Jego słowa brzmiały mniej więcej tak, że w Polsce nie jest już aktualny podział na komunistów i niekomunistów, tylko istnieje podział na ludzi otwartych i Polaków zamkniętych, nietolerancyjnych. Stało się to właściwie hasłem, które zdefiniowało dalsze dzieje. Ten podział nadal istniał. Wyrażał się nie tylko w polityce. Wyrażał się również w sztuce – w ogromnej części filmów i innego rodzaju twórczość, powieści, poezji – która była nakierowana na piętnowanie Polski „ciemnej”, nietolerancyjnej. Ale Polska „ciemna” i nietolerancyjna zaczęła się organizować, co dość dobrze się udało. Okazało się, że ci, którzy mieli w rękach najcięższe pałki, byli rzekomo zwolennikami tolerancji i otwartości. Teraz widzimy ich brzydką, rozwścieczoną twarz toczącą pianę. Słyszymy ordynarne hasła podczas ruchawek na ulicach, widzimy ataki na Kościół.
Czy możemy te działania odbierać jako szerszą, zaplanowaną akcję?
I tak, i nie. Od samego początku w rozmaity sposób atakowano prawą stronę. A kiedy dochodziła ona do władzy, przechodzono na „system turbo”, czyli wzmożenie agresji, obelg, przekleństw. Tak było w czasie rządów Jana Olszewskiego, także w czasie pierwszych rządów Prawa i Sprawiedliwości. Widać, że to narastało. Zostały uruchomione bardzo złe emocje. Zresztą, mistrzem jest Donald Tusk, który w 2005 roku miał szansę załagodzić ten stan wojny. Wówczas Platforma Obywatelska, pod pewnym względem, nawiązywała do retoryki Polski tolerancyjnej i światłej. Miał okazję to zakończyć, kiedy partie IV RP wygrały wybory, ale on te wybory przegrał – jego partia, która miała wygrać, przegrała. Wówczas zrobił rzecz niesłychaną. W niecałe 24 godziny zmienił front i z tego, który był przeciwnikiem III RP, stał się nagle jej obrońcą i zaczął atakować IV RP. On rozpętał tylko kolejną fazę. Złe emocje zostały uruchomione. Za sprawą Donalda Tuska część Polski dostała sygnał, że w atakach wolno im wszystko: róbcie, mówcie, co tylko chcecie, nie ma żadnych granic. To postępowało i zaczęło się samo napędzać. W rezultacie chamstwo, które zostało wówczas uruchomione, przechodzi na kolejne poziomy zdziczenia i to widzimy obecnie. To złamanie barier, zniszczenie powściągu, że nie atakujemy kościołów, nie atakujemy fizycznie księży – wydawałoby się, że te rzeczy kojarzą się z najgorszymi czasami bolszewickimi, a okazuje się, że my to robimy. Ta Polska światła i tolerancyjna, która zawsze była agresywna – retoryka Adama Michnika była bardzo agresywna – odsłoniła twarz agresywnego, dzikiego prymitywa.
Może być to zagrożeniem dla naszej wspólnoty? Czy może dojść nawet do paraliżu państwa?
Oni cały czas grają na paraliż państwa. Im jest gorzej, tym dla nich lepiej. Przecież próby zablokowania Sejmu, gierki z wyborami prezydenckimi, że głowa państwa nie zostanie wybrana, że wybory będą przesunięte. Nie mówiąc już o Unii, która ma przejąć władzę, pozbawić możliwości sprawowania władzy przez konstytucyjne instytucje – to jest grane cały czas. Niestety zagrożenie istnieje i jest ono całkiem realne. Znamy już z historii przykłady, że w Polsce dochodziło do paraliżu państwa i władzę przejmowały podmioty zewnętrzne. Tak było przecież pod koniec XVIII wieku. Przecież przez to straciliśmy niepodległość! Jest taki diabelski gen w polskim narodzie. Ale jest też gen anielski, bohaterski. Jednak ten diabelski gen niszczy Polskę. On teraz ożywa, a to bardzo niebezpieczne. Oni grają na zniszczenie Polski, tak jak grał Ksawery Branicki, Szczęsny Potocki, Seweryn Rzewuski, Adam Poniński – oni wszyscy grali na zniszczenie państwa pod hasłami właśnie obrony jego wolności. Dlatego trzeba bronić państwa polskiego. To nie jest karnawał, jakiś teatralny spektakl, w którym się wygłupiają, ubierają maski. Oczywiście, że robią z siebie błaznów, tak samo jak Poniński i Branicki robili z siebie błaznów. Ale to błazeństwo, które może się skończyć utratą niepodległości.
Możemy mówić o próbach rozniecenia emocjonalnej wojny w państwie?
Nie ma żadnych merytorycznych argumentów. Nikt nawet nie próbuje czegoś takiego. W Polsce nie ma żadnej debaty. Nie było je właściwie już od samego początku, od dziewięćdziesiątego roku – była ciągła walka z „oszołomami”, z „teokracją”. Druga strona zawsze wymyślała coś, co podgrzewało emocje. Były tylko prowadzone „kampanie przeciw”. Mówiąc językiem kolokwialnym, urządzano „jazdy”. Nie mieliśmy żadnej debaty, co jest typowe także dla czasów współczesnych. To pokazuje degradację słów. Ci, którzy mówią, że są pluralistami, są tak naprawdę zamordystami i wcale nie chcą debatować. Oni chcą zastraszyć, upokorzyć, zakrzyczeć. W Polsce nie toczy się debata o kształcie państwa, dlatego trzeba tego państwa naprawdę bronić.
Jakie mogą być konsekwencje? Czy zamiast tradycyjnych wartości górę wezmą dyskryminacja, agresja i wulgaryzmy?
To jest kolejna broń egalitarystów, którzy dążą do równości. Ale co to znaczy równość? Dla nich równość oznacza dewastację wszystkiego. Świat złagodniał na tyle, że nie buduje się obozów koncentracyjnych, ale są inne sposoby zastraszania. To właśnie na tym polega. My, broniąc państwa, bronimy również hierarchii, jakiegoś poziomu przyzwoitości w wyrażaniu się, w sposobie zachowania, bronimy norm obyczajowych. To wszystko jest zagrożone. To, co widzimy, to typowe zachowania barbarzyńskie. To walka nie tylko o państwo polskie, ale też elementarne normy obyczajowe i moralne, które są zagrożone. Gdyby ktoś powiedział mi za czasów komuny, że kiedy Polska odzyska niepodległość sama z siebie wygeneruje armię barbarzyńców, którzy przez obelgi, bluzgi i ataki fizyczne będą chcieli zdewastować wszystkie normy obyczajowe, nie uwierzyłbym w to. Zawsze uważałem, że to ci inni, obcy, komuniści, sowieci, bolszewicy, którzy narzucili nam ten bolszewicki prymitywizm. A tu proszę, mamy neobolszewizm własnego chowu. On powstał tutaj i co gorsze, bronią go i stoją za nim elity mówiąc, że wszystko jest „OK”, że ten język jest potrzebny, jest wartością. Duża część elit sama się do tych prymitywów upodabnia.
Czy jest szansa na rozładowanie społecznych napięć?
Szanse są zawsze. Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy. Cała nasza historia pokazuje, że szukamy tych szans i staramy się je wykorzystać. Jesteśmy w znacznie lepszej sytuacji niż w przeszłości, mimo ataku barbarii na Polskę, mimo chęci odebrania Polsce suwerenności i niepodległości. Siły stojące na straży norm i pewnego poziomu obyczajowego ciągle są znaczne, chociaż to nie jest łatwe i nie są to przelewki.
Rozmawiała Weronika Tomaszewska